tag:blogger.com,1999:blog-89064323828127725182024-03-20T04:41:07.795-07:00koci wentylJanek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.comBlogger84125tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-32802557240606856482020-01-01T15:12:00.001-08:002020-01-01T15:12:49.703-08:00Sylwester 2019Sylwestra obchodzimy w domu. W zasadzie to spędzamy. Letarg w fotelu przed telewizorem, paluszki i herbata pod ręką. Bimba chora. Przegrywa doktliwie z przeziębieniem. Prycha, charczy rzadko komentując treści z ekranu. Zrzędzi jakoś bez polotu. Ja skaczę po kanałach nie mogąc zdecydować, który serwuje największą egzotykę. Wygrywa TVP2. Hipnotyzujący, wiejski festyn w rozmiarze XXL w wielkoestradowej oprawie. Króluje disco bigos. Niebotyczny kicz i pompa! Pompa tłocząca rozrywkowe szambo do głów telweidzów. Patrzymy i nie wierzymy. Na scenie gość z Modern Talking. Żywy. Rusza ustami. Tłum śpiewa z nim "jomaha, jomaso" . Ciężko przełączyć. Budzi się jakaś irracjonalna nadzeja, że może zaraz pojawi się Niewolnica Izaura albo na scenę wypełzną Carringtonowie. Pojawiają się chłopcy z Milano. Nie wybrzydzamy, Witamy ich cichym acz serdecznym "o ja pierdolę". Sylwester Marzeń trwa! Słupki oglądalności na poziomie sześciu milionów! Co za wieczór!<br />
<br />
<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-61706346509497421842019-11-01T14:54:00.000-07:002019-11-01T14:54:07.617-07:00Matka NaturaPoród, rzekomo największy cud natury - od strony technicznej jest totalnie spartolony. W dużym skrócie chodzi o to, że zbyt duży człowiek wychodzi ze zbyt małej dziury w zbyt dużych bólach, w zbyt długim czasie. I to jeszcze nie ma żadnych gwarancji, że wyjdzie cało. Lepiej rodzić w szpitalu, bo może trzeba będzie nagle przetaczać krew, operować albo niewiadomo co jeszcze. <div>
<div>
Tak to wymyśliła nasza idolka, Matka Natura. Ciężko powiedzieć czy ten tandetny koncept powstał po kuflu soków tłoczonych na zimno z eko warzyw, czy też po setce oleju lnianego bogatego w rozmaite omegi, a może po jakichś ziołach z segmentu detox. Fakt faktem doświadczenie porodu sprawia, że autorytet Matki Natury ginie a zwrot "naturalne dobro" brzmi żartobliwie, a wręcz jak oksymoron. </div>
<div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ale to jeszcze nie koniec. Okazuje się bowiem, że nowo urodzony bywalec świata jest naturalnie niezdolny do jakiejkolwiek samodzielności. Jedynym dla niego naturalnym pokarmem jest mleko matki bogate w laktozę, której rzecz jasna nie toleruje. Naturalne są zatem wzdęcia i kolki, które wywołują ból i płacz. Nie śpi dziecko, nie śpią rodzice. Zmęczenie, napięcie i rozdrażnienie rośnie - wszystko w zgodzie z naturą. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Kładę się, aby odsapnąć. Pod powiekami widzę drepczącą zamszoną Matkę Naturę. Lezie gdzieś w głąb lasu. Jej kubraczek z kolorowych liści szeleści niemiłosiernie. Megalomanka i partaczka. Podążam za nią dyskretnie z czerwonym kanistrem i zapałkami. Po chwili aromat etyliny wypełnia powietrze. Słychać trzask odpalanej zapałki. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ze snu wyrywa mnie Bimbasińska, by oznajmić mi, że kupiła naturalne bio pieluszki bambusowe. Ciut droższe, ale naturalne! Bimbasińska niczego nie czai. </div>
</div>
</div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-34435998317335483332019-10-11T00:50:00.000-07:002019-10-11T00:50:48.736-07:00Tośka8 października na świat przyszła Tośka. W ogóle zwrot
„przyszła na świat” sugeruje, że proces narodzin jest jakiś taki naturalny,
samoistny, bezwysiłkowy i w zasadzie dzieje się sam. Nic bardziej mylnego. To jest jakaś jazda bez trzymanki, akuszerski armagedon a wrażenia są
nie do opisania.<br />
<br />
Na poród szedłem z bojowym i zadaniowym nastawieniem. Szedłem pomagać i wspierać. Przy skurczach pilnować oddechu, przy bólach partych trzymać Bimbę za rękę. Szedłem mobilizować, dopingować i wyzwalać walkę. A przede wszystkim szedłem nie zemdleć. Wiadomo, kobieta tylko rodzi a mężczyzna aż jest tego świadkiem.<br />
<br />
Poród to narastająca kaskada bolesnych doznań. Ból nie do zniesienia zastępowany jest kolejnym, silniejszym bólem nie do zniesienia i natychmiastową tęsknotą za tym poprzednim. Boli coraz bardziej, coraz dłużej i coraz częściej. Pocieszanie w stylu "najgorsze już za nami" szybko traci na wiarygodności. Na ból należałoby raczej rzeczowo oznajmić "ciesz się chwilą, zaraz będzie gorzej". Tak więc najlepiej za wiele nie komentować. Po prostu być, trwać i heroiczną miną maskować całkowitą bezradność. Podobno spisałem się nieźle.<br />
Zemdleć nie zemdlałem, w chwili zero łzy wzruszenia uroniłem, pępowinę przeciąłem, Bimbę ucałowałem. Jedynie położnej nie wyściskałem, ale to mam zamiar dzisiaj nadrobić. <br />
<br />
Tosia jest cudowna. Dostaje od nas ogrom czułości i miłości, którą chłonie rozkosznie, jakoś tam przetwarza, by finalnie wypełnić nią pampersy. Tak, jest cudowna i przepiękna.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFwGRrOocrsWt31Ath06Yu5yvZjH9mfZnIgyzofgxBXaeb8ZKOBclGKoYEdn59Xg3nw6zK98T8iyA5rpK107kpkYHpZQpgwpXYCusiuk3_fpwkEfxnnOEYu9SFasHMgtOTruPNKgK_A8c/s1600/IMG_20191009_091842.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFwGRrOocrsWt31Ath06Yu5yvZjH9mfZnIgyzofgxBXaeb8ZKOBclGKoYEdn59Xg3nw6zK98T8iyA5rpK107kpkYHpZQpgwpXYCusiuk3_fpwkEfxnnOEYu9SFasHMgtOTruPNKgK_A8c/s320/IMG_20191009_091842.jpg" width="160" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3YE5hco3vheSWBrv1fit7MVfvkqSYFgesX8xj9S2ZTSl-B6pag0lSP3xKoVgf-LNs15qRsLJex5PUGL38g-D0xiH5nde2gIXJRn_FqGQ-14YEELlW2VoOPPXPCi3t0ey3oUz7fQskGps/s1600/IMG_20191009_114331.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3YE5hco3vheSWBrv1fit7MVfvkqSYFgesX8xj9S2ZTSl-B6pag0lSP3xKoVgf-LNs15qRsLJex5PUGL38g-D0xiH5nde2gIXJRn_FqGQ-14YEELlW2VoOPPXPCi3t0ey3oUz7fQskGps/s320/IMG_20191009_114331.jpg" width="160" /></a></div>
<br />
.Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-88380865554537905842019-02-17T04:31:00.001-08:002019-02-18T10:28:47.184-08:00BronowiceWieczorny smog spowił Bronowice, szczelnie otulając domostwa. Dla wielu mieszkańców był oparem szlachetnym niosącycm ducha wielkiej hitorii. Rodowici bronowiczanie wyczuwali w nim ponoć liryczne nuty poezji Rydla, majestat dzieł Wyspiańskiego czy tetmajerowską błogą aurę folkloru. Dla mnie, intruza, była to co najwyżej chochola woń, a po prawdzie to gryzący w gardło smród.<br />
<br />
Niestety tej nocy musiałem udać się z Matyldą do weterynarza. Przyjmował w nowym domu, raptem dwie chałupy od słynnego dworku. Półtonowe krówsko niedomagało już od jakiegoś czasu i co gorsza, nie domagało już na całej linii. Mizerniało w oczach, w rogach, w wymionach i we wszystkim w czym można mizernieć. W połowie drogi zmizerniało też w nogach i rozkraczyło mi się na środku ulicy.<br />
<br />
Cicho, głucho, pusto. Tylko półżywa Matylda i ja. Chwilę poczekałem licząc, że to przejściowy kryzys. Nic przejściowego to jednak nie było. Był to kolejny etap agonii i holistycznego rozpadu poczciwej krasuli. No nic, trzeba ciągnąć. Zostało z 200 metrów. Zakasałem rękawy złapałem ją za racice i niepewnie szarpnąłem. Coś chrupnęło, coś trzasnęło, ale się udało. Błoto pośniegowe zalegające na ulicy Tetmajera było moim sprzymierzeńcem. Bronowice oprócz gęstego smogu wypełniało teraz głuche szuranie bezwładnego krowiego korpusu po błotnej brei. Ciągnąłem za tylne nogi, aby mordą nie łapała błota. Czułem się jak strongmen przeciągający tira i wszystko było dobrze, dopóki było względnie płasko. Niestety przed sobą mieliśmy wzniesienie. Postanowiłem zaatakować z rozpędu tak jak to robią kolarze. Był szybki zryw a potem walka o każdy metr. Walka podczas której palenie w mięśniach rośnie, a prędkość niebotycznie spada. W końcu szuranie ustało i zastąpiło je moje dyszenie. Wciągałem bronowicki smog jak jakiś szalony koneser epoki młodej polski. Wieś, która przed stu laty była scenerią słynnego Wesela, teraz jest świadkiem dramatu. I to dramatu kalibru ciężkiego, Golgotą wsród Golgot.<br />
<br />
Kolejne próby przesunięcia Matyldy skończyły się drastycznie. Znów byłem napięty jak strongmen, który tym razem zamiast ruszyć tira z miejsca, wyrywa z niego tylny zderzak i ląduje na dupie. Powtarzam raz jeszcze: wyrywa tylny zderzak! To nie koniec koszmaru. Ciągnie za przedni i ten też urywa. Ciągnie za wycieraczki, za wydech, za klamki, ciągnie za wszystko, za co można ciągnąć i wszystko wyrywa.<br />
<br />
Siedziałem na krawężniku i chciało mi się płakać. Na ulicy obły jak wór korpus Matyldy a obok mnie na stosie na chodniku jej nogi, ogon, rogi, wymiona i głowa. Wiara, że weterynarz jest w stanie coś jeszcze zaradzić powoli ulatywała. Nie znałem się jednak na tym. W dobie transplantologii może jeszcze nie wszysto stracone. Skoro owieczkę robią z probówki to czemu krowy ma się nie dać zrobić z części. Trzeba spróbować. Uznałem, że u krowy najwięcej życia jest w korpusie i wymionach toteż te podzespoły potraktowałem priorytetowo. Pod bramę weta pobiegłem najpierw z wymionami a potem na czworakch doturlałem jakoś tam i korpus. Nacisnąłem dzwonek i nie czekając aż ktoś otworzy zbiegłem po resztę elementów. Gdy wróciłem z nogami, głową i ogonem (rogów nie mogłem znaleźć, może jakieś bronowickie sępy porwały), weterynarz już stał nad Matyldą i kiwał głową. Jakby coś kalkulował, coś przeliczał, coś szacował. Ułożyłem w pośpiechu brakujące części, z przejęcia myląc nogi tylne z przednimi i lewe z prawymi, a być może myląc tylko głowę z ogonem i ze ściśniętym gardłem krzyknąłem szeptem: "Ratuj pan!".<br />
Popatrzył na mnie jak na debila, coś wymamrotał pod nosem, że lewy bok wciągnął dużo soli i że wstępnie podwędzona. Znowu pogrążył się w myślach, z których po chwili się otrząsnął i spokojnym fachowym głosem powiedział:<br />
<i>- Ciężki przypadek. Współpracujemy jedank z kliniką Gemelli we Włoszech. Przetransportujemy ją tam jak najszybciej. Tam są najlepsi specjaliści. Pan wie, że leczyli tam papieża i składali Kubicę. Żadne puzzle im nie są straszne. Dobrze, że pan przyszedł. Głowa do góry!</i><br />
<br />
Schyliłem się po głowę Matyldy i podniosłem ją ku niebu. Stałem tak chwilę nim zrozumialem, że były to tylko słowa otuchy weterynarza.<br />
Odstawiłem głowę, on na Matyldę wysypał kilka szufel śniegu, pożegnał mnie i wyjął telefon.<br />
Zza płotu krzyknąłem jeszcze, że rogi gdzieś zginęły. Zerknął na mnie i machnął ręką tak jakby ginące rogi nikogo tu nie dziwiły.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
Matyldy nie udało się odratować.<br />
Weterynarz nie wziął pieniędzy.<br />
Tatara we Włoszech chwilowo nie polecam.Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0Poland51.919438 19.1451359999999841.8679415 -1.5091610000000202 61.9709345 39.799432999999979tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-77212799002926423822019-01-26T08:27:00.001-08:002019-01-26T08:27:27.301-08:00Trzy akapity<br />
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0in;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0in;">
<span lang="PL" style="font-size: 13.5pt;">Otrzepał z ramion nadchodzący zmierzch,
który bezszelestnie zsypał się mu do obszernych i luźnych kieszeni płaszcza.
Czuł na sobie zimny wzrok rozszarpywanych wiatrem chmur i młodzieńcze kaprysy
promieni księżyca. Poprawił szalik owijając go ciasno wokół szyi i ruszył
powoli w stronę jej domu. </span><span style="font-size: 13.5pt;">Żwirowa aleja zgrzytała boleśnie pod podeszwami. </span><span style="font-size: 13.5pt;"><o:p></o:p></span></div>
<div style="-webkit-text-stroke-width: 0px; font-variant-caps: normal; font-variant-ligatures: normal; margin-bottom: .0001pt; margin: 0in; orphans: 2; text-align: start; text-decoration-color: initial; text-decoration-style: initial; widows: 2; word-spacing: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-text-stroke-width: 0px; font-variant-caps: normal; font-variant-ligatures: normal; margin-bottom: .0001pt; margin: 0in; orphans: 2; text-align: start; text-decoration-color: initial; text-decoration-style: initial; widows: 2; word-spacing: 0px;">
<span lang="PL" style="font-size: 13.5pt;">Stała przy oknie nerwowo wodząc palcem po zakurzonym parapecie. Malowała
swe skrępowane znakami zapytania myśli. Jej oczy wbite w otchłań sprawiały
wrażenie nieobecnych. Twarz zastygła w amorficznej pozie nie próbowała nawet
flirtować z własnym odbiciem. Piersi mozolnie falowały z trudem rozkołysane
płytkim oddechem. Przypominały przerdzewiałe boje, których czas na powierzchni
dobiega końca. Karmione przez lata ciernistą strawą serce charczało coraz
ciszej. Wszystko jakby gasło. Rosła jedynie nieskończona plątanina jej myśli
zamknięta na lodowatym marmurowym blacie.</span><span lang="PL" style="font-size: 13.5pt;"><o:p></o:p></span></div>
<div style="-webkit-text-stroke-width: 0px; font-variant-caps: normal; font-variant-ligatures: normal; margin-bottom: .0001pt; margin: 0in; orphans: 2; text-align: start; text-decoration-color: initial; text-decoration-style: initial; widows: 2; word-spacing: 0px;">
<br /></div>
<div style="-webkit-text-stroke-width: 0px; font-variant-caps: normal; font-variant-ligatures: normal; margin-bottom: .0001pt; margin: 0in; orphans: 2; text-align: start; text-decoration-color: initial; text-decoration-style: initial; widows: 2; word-spacing: 0px;">
<span lang="PL" style="font-size: 13.5pt;">Zapukał i nie czekając na zaproszenie nacisnął klamkę. Drzwi się otworzyły
z lekkim skrzypieniem. Trzeba by naoliwić - pomyślał mimowolnie. Ujrzał ją przy
oknie. Stała nieruchomo. Palec pełniacy dotychczas funkcję pióra do zapisu
myśli utknął gdzieś między doniczkami. Podszedł, położył jej rękę na ramieniu,
omiótł wzrokiem parapet i powiedział: "ale tu syf, Jadźka!" Nim słowa
opuściły jego usta już wiedział, że niefortunnie zagaił. Starał się pracować
nad sobą. Najpierw przywitanie, potem w miarę wiarygodny komplement, a potem
dopiero luźne spostrzeżenia! - tak sobie kiedyś postanowił. Znowu nie wyszło.
Ocknęłą się momentalnie. Wzięła głębszy wdech. Oj znacząco głębszy, bo świst przeszył
pomieszczenie, firanki się uniosły, obrusy podskoczyły, otworzyły się drzwi w
szafach, szuflady wyjechały, świece przygasły a nadciągający zmierzch ulotnił
się z jego kieszeni. </span><span lang="PL" style="font-size: 13.5pt;"><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-61489948158018211342019-01-01T08:32:00.001-08:002019-01-01T08:32:25.302-08:00Nowy Rok 2019Witam Państwa w Nowym Roku. Sytuacja wygląda następująco: Bimbasińska leży w łóżku z kacem i z telefonem, w telewizji pies szuka bomby, a ja piszę. Piszę z ciężką i pustą głową. Jak to się dzieje, że pusta głowa waży najwięcej? Nie wiem. Myślenie dzisiaj boli. Pisanie zresztą też.<br />
Do tego żołądek jakoś intensywnie podryguje próbując uporać się z wczorajszym wkładem. W jelitach bulgocze. Po drugiej stronie oddech nieświeży.<br />
<br />
Za chwilę czeka mnie bieg. Noworoczny bieg po samochód. Na oko jakieś 10km przez miasto pełne styranych wódą i szampanem ludzi. Będę mijał te pokurczone i zgarbione korpusy zwieńczone skacowanymi gębami - a kurwiszon z Endomondo będzie twierdzić, że to ja się żulę. Niesprawiedliwa i mało atrakcyjna perspektywa. Do tego ciemno się zrobiło. Z dobrych wieści to w telewizji wyje Szpak (pies od bomby albo uciekł, albo zdechł, albo przełączyłem - nie pamiętam). Szpak to jest zjawisko, które mnie męczy - nawet nie tyle uszy, ale oczy. Jest jak jakiś obrazek z powichrowaną iluzją optyczną. Nie mogę patrzeć dłużej niż parę sekund. Ale dobrze, że Szpak jest, bo daje kopa, aby wyjść i wysapać kaca.<br />
<br />
Jak już dobiegnę do auta to nim wrócę. Będę jechał powoli, bardzo powoli. Sportową podeszwą adidasa będę subtelnie muskał pedał gazu (efekt Szpaka) i będę płynął leniwie wśród labiryntów krakowskich ulic. Snuł się będę i zamulał. Prawdziwą pogoń za życiem zacznę jutro. Do siego!<br />
<br />
Ubieram majtki, dresy, buty i lecę! "Nie zapomnij kluczyków!" - próbuję sobie jeszcze wbić do łba. Tutaj docieramy do kolejnego fenomenu pustej głowy. Pusta głowa nie jest pojemna.Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-59996222518210650812018-10-27T08:06:00.000-07:002018-10-27T08:07:01.381-07:00Skrobnięcie rozruchoweDzisiaj zajrzałem na swojego bloga z nieśmiałością podobną do tej towarzyszącej oglądaniu podpasek. Prawie rok tu nie byłem i zupełnie zapomniałem o czym ostatnio pisałem. No tak. Nieporadów Wielki w odcinkach.<br />
<div>
Miała to byc własna wersja Paragrafu 22, ale nie udźwignąłem trudu pisania i wymyślania, a poza tym to była tylko chwilowa fascynacja przygłupawym absurdalnym humorem. Co ciekawe Paragraf 22 potrafił mnie i bawić i drażnić, czasem jednocześnie. Na razie porzucam dzieje Nieporadowa, nie wiem czy nie na zawsze. Może kiedyś to jakoś obrobię i sklecę jakieś opowiadanie z nutą rubasznego folkloru.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
A co u mnie? </div>
<div>
Zasadniczo, to zależy kto pyta. A że pytam się ja sam, to wszystko w porządku, po staremu. Są małe komplikacje jak to w życiu bywa. Dziś na ten przykład wieszając pranie Bimbasińska odkryła, że moich ubrań jest 33 a jej tylko 7. Kobieta, która uświadamia sobie, że gdyby pranie robiła tylko sobie to mogłaby je robić 5 razy rzadziej stanowi pewne zagrożenie dla wypracowanej z trudem harmonii związku. Nie oszukujmy się, pewnie mi się oberwie za jej poczucie niesprawiedliwości i krzywdy. A jaka w tym moja wina, że ona tak mało brudzi? Poza tym dzisiaj było kolorowe pranie. Może jak będzie białe to będzie odwrotnie. Zresztą po co to wszystko liczyć i zmieniać. Jest dobrze jak jest. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
</div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-41288999823832797442018-02-11T05:41:00.001-08:002018-02-11T05:53:36.433-08:00Nieporadów Dolny cz.3Przychodząc do Kopra nie spodziewał się łatwych pertraktacji, ale miał szczerą nadzieję, że wskóra nieco więcej. Tymczasem litr dobrej wódki szlag trafił. Zapalił papierosa i spojrzał na tartak pod lasem. W słońcu szlachetnie połyskiwał mocno sfatygowany szyld: "Decholand, Koper Teofil 1928". Podobno pierwotna nazwa tartaku była akronimem nazwiska i imienia założyciela jednak została ona szybko zmieniona po tym, jak ówczesny biskup kielecki kategorycznie odmówił poświęcenia maszyn i w dosadnych słowach wyłuszczył wszystkim nieadekwatność nazwy "Koprofil". Dobromir omiótł wzrokiem pordzewiałe podpory hali, ktora kryła skrzypiące, nadwyrężone podajniki, posztukowane prowadnice i stare, hałaśliwe, wielokrotnie reperowane, rozklekotane piły z oryginalnymi emblematami firmy Edwarda Suskiego. Edward Suski przed wojną dorobił się wielkiego majątku na produkcji wszelkiej maści pilarek. Szybko zyskał renomę i splendor. Wszędzie, gdzie się pojawiał wzbudzał emocje i zainteresowanie płci pięknej. Nie inaczej było, gdy przybył do Nieporadowa instalować piły w tartaku u Kopra. Zakochały się w nim z miejsca wszystkie niewiasty a najbardziej zakochała się w nim znachorka Kryśka, babka starej Gąsiorowej. Spotkali się tylko raz i to jej wystarczyło. Krycha resztę życia karmiła się tą chwilą, gdy nagietkiem i żywokostem traktowała ropę sączącą się z mięsistej dłoni młodego i prężnego przedsiębiorcy. Rozmyślała o nim i marzyła. Czekała na niego licząc, że kiedyś znów się paskudnie skaleczy. Lata mijały a on się jednak nie zjawiał. Aby sobie to przedłużające się czekanie na Edka umilić, wyszła za mąż za lokalnego pijaka Ziutka i powiła dwie córki. Ziutek pił, córki rosły, a ona niezłomnie czekała. Zrobiłaby wszystko, by znów go zobaczyć. Ulica Pił Suskiego to jej inicjatywa, to jej akt miłosny, zrealizowany przez wpływowego działacza gminnego, którego dziurawcem i rozmarynem wyciągnęła z rozległego bólu reumatycznego. Kochała Edwarda po sam kres, a na łożu śmierci wymamrotała jeszcze tajemniczo: "Niech zawsze mieszka z nami Sus" i wyzionęła ducha. Nikt nie wiedział, czy ostatnie słowa Krychy były przedśmiertnym przesłaniem czy też zwykłym bredzeniem w agonii, ale ostatecznie rozstrzygnięto, że wolę zmarłej trzeba uszanować i w domu pojawił się kot o imieniu "Sus". Po paru latach kota Susa zastąpił Lapsus, potem był Sinus, Konsensus, Suspensja, a obecnie sąsiadem Rewolwera jest tłusty, rudy i wiecznie napuszony Paracelsus.<br />
<br />
Dobromir patrzył na cały ten majdan, na tartaczne złomowisko będące dziedzictwem Koprów i bezskutecznie próbował zrozumieć siłę sentymentu, siłę przywiązania człowieka do najgorszego dziadostwa tylko dlatego, że zostało namaszczone krwawicą i potem przodków. Nie pojmował jak można tak ciasno oplatać swe życie wokół genealogicznej, zgniłej spuścizny, zamykając się całkowicie na zmiany. Pojmował natomiast, że litr wódki na dwóch to mało, aby się sponiewierać, ale zbyt dużo, aby w takim stanie kierować się do sołtysa Urbanka. Dla przetrzeźwienia i dla ochłonięcia postanowił przejść lasem do sąsiednich Goleniowic. Często chodził tą drogą za młodu. Wystrojony i wypachniony przedzierał się przez krzaki w konkury do Kaśki Rzepeckiej, do swojej pierwszej miłości. Oj piękna to była dziewczyna. Nie miała w sobie nic z wiejskiej baby. Była pogodną, filigranową szatynką o zalotnym spojrzeniu i z figlarnie zadartym małym noskiem - tak przynajmniej ją zapamiętał. Po wejściu do lasu odkrył, że dawna urokliwa, dzika i zarośnięta leśna ścieżka z pomocą eurodotacji przeistoczyła się w dorodną, szutrową promenadę spacerową. Był niepocieszony. Wróciły wspomnienia i zaczął odtwarzać dawny bieg trasy: najpierw wzdłuż jaru, potem przeskakiwało się przez zwalone konary jesionu, za którymi zaczynała się kręta przeprawa przez połacie ostrężyn, następnie zejście wyścieloną błotem serpentyną w dolinę Słupianki i finalnie długa, poprzecinana licznymi korzeniami prosta aż na skraj Goleniowic. Zatęsknił za młodością, za czasami swoich sekretnych przepraw przez las. Zatęsknił za tym szczeniackim uczuciem do Kaśki, a najbardziej zwyczajnie zatęsknił za Kaśką: za tymi ich wspólnymi podbojami okolicznych łąk i pastwisk, za wyprawami do ujścia Słupianki w Dąbrówce, za pompowaniem jej jednośladu, za piciem oranżady pod sklepem, za skokami ze skarpy, za naśladowaniem bohaterów filmu Dirty Dancing w finałowym tańcu i za wszystkimi innymi wspólnymi głupotami. Kto wie jakby się ta sielska historia skończyła, gdyby nie Cichocki i jego banda. Kaśka miała bowiem całe grono lokalnych adoratorów, którzy nie przepadali za przybłędą z Nieporadowa. Dorwali go w końcu i pobili dotkliwie. Cichocki splunął na niego z pogardą i wyjaśnił wulgarnie acz całkiem rzeczowo niuanse podziałów terytorialnych i wynikające z nich zagrożenia związane z zapuszczaniem się w obce rewiry.<br />
Dobromir otrząsnął się z tych słodko gorzkich wspomnień. "Rzepecka pewnie już dawno z tej pipidówy wyjechała a Cichocki mnie gówno obchodzi" - skonstatował przytomnie. Zganił się w duchu, że pół litra wódki wystarczyło, aby mu zrobić bigos z mózgu wskrzeszając jakieś melancholijno-nostalgiczne truchła. Przyspieszył kroku, odgonił myśli i po piętnastu minutach energicznego marszu doszedł do asfaltu, do głównej i jedynej arterii Goleniowic. Ku swojemu zaskoczeniu, od razu nadział się na barczystego Cichockiego, który w kaloszach, z widłami stał na środku drogi wpatrując się w niepokojąco znajomo wyglądającego intruza. Obydwaj się rozpoznali.<br />
- Dzień dobry, panie Cichocki, widzę ciągle pan w swoim rewirze stróżuje.<br />
- Dzień dobry, panie Kaszmirowski, a pan widzę niezmiennie zapuszcza się tam gdzie pana nie chcą. Po coś pan tu przylazł?<br />
- Pogoda dobra do pracy, niech pan wraca gnojownik rozrzucać, a jak pana pyta o cel mojej wizyty to powiem panu, że... - tu chwilę wyczekał - że, z Rzepecką przyszedłem się spotkać. I co? Znowu po mordzie dostanę?<br />
- Kaśki ni ma!<br />
- A to się tak pokręcę, a czy jest czy ni ma to się jeszcze okaże - Dobromir ominął pewnym krokiem zupełnie zdezorientowanego Cichockiego i poszedł w głąb wsi. Nie było odwrotu. Postanowił udać się prosto pod dom Rzepeckiej. Nie liczył, że ją spotka, nawet nie wiedział czy tego chce, wiedział jednak, że chce pokazać miejscowym, że stał się drapieżnikiem, który nie baczy na terytorialne niuanse i granice rewirów. Lubił to nagłe i rozzuchwalające działanie wódki.Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-87331341850912400312018-02-04T14:07:00.002-08:002018-02-04T14:07:46.173-08:00Nieporadów Dolny cz. 2- Cześć Koper, mam nadzieję, że nie obudziłem.<br />
- Cześć Kaszmir - odrzekł słabym głosem półprzytomny gospodarz próbując otworzyć bramkę i gdy się w końcu udało, od niechcenia dodał - Obudziłeś.<br />
- Przepraszam. A toś późno się kłaść musiał, bo to już prawie 11. Słabo wyglądasz. Ta robota Cię wykończy.<br />
- Ano późno. A jaka tam robota! U Frontczaka żem się zasiedział z Zenkiem. Lepiej powiedz, po coś przyjechał?<br />
- A sprawę mam do ciebie. - i nim zdążył powiedzieć więcej, instynktownie i ostro skontrował go Tadek:<br />
- Tartaku nie sprzedam! Znasz moje zdanie. Jakeś po to się tu fatygował, to możesz wracać!<br />
- Ależ bez nerwów. Jak nie sprzedajesz to przecież nie kupię, ale sprawy się pozmieniały i może warto przy absolucie - tu mrugnął okiem i znacząco poklepał dłonią walizkę - na spokojnie temat obgadać. Poza tym nie widzieliśmy się ładnych parę lat.<br />
<br />
Koper był w rozkroku. Nie chciał gościć Kaszmira i bynajmniej nie interesowało go, co u niego przez ostatnie lata zaszło. Co gorsza, pamiętał, że Kaszmir zawsze kombinował i nie wahał się posunąć do najgorszego świństwa, aby sobie torować drogę. Niejednego już intrygami, podstępem, a ostatecznie szantażem wysadził z interesu. Pamiętał dobrze, jak sołtysa Urbanka podszedł, aby ten go do urzędu gminy polecił. Kaszmir miał we wsi mocno obślizgłą reputację.<br />
Z drugiej strony suszyło go. Trzewia miał wykręcone. Czuł się podle. Wyobrażał sobie jak poplątane jelita niczym żmije owinęły mu żołądek i wyciskają go do cna. Suche podniebienie, zdarte gardło i przełyk szorstki jak pięty starej Gąsiorwej błagały o ratunek. A nie było przecież lepszego ratunku na skurcze i na suchoty niż lufa czystej.<br />
- Wejdź! - powiedział ochryple.<br />
<br />
Pół godziny później Dobromir odkręcał drugą połóweczkę i starał się powoli nakreślić, dotychczas omijany, prawdziwy cel swojej wizyty.<br />
- Mówiłem, że jak się zawinie w mokry papier to w momencie się zmrozi.<br />
- Zaiste szkło zrasza - Tadeusz nie krył podziwu dla tego lifehacka. Wychylili po bani. - Zimna wchodzi lepiej - rzucił truizmem.<br />
- Bo widzisz Koper, życie można sobie ułatwić i uczynić przyjemniejszym. Jak człowiek otworzy się na nowinki, wiedzę i zmiany, wtedy jest w stanie zrobić krok do przodu. Nie da się całe życie tkwić w miejscu. Czasy się zmieniły. Wszystko się coraz szybciej rozwija, pojawia się technologia, nowe koncepcje, każdego dnia życie przyspiesza. Nowe produkty zastępowane są przez jeszcze nowsze. <br />
- A dupa. Ten cały postęp to nigdzie nie zmierza tylko kręci się w kółko. Ot takie zegarki. Te niby nowe cyfrowe z melodyjkami teraz znowu zastępowane są, jak dawniej, wskazówkowymi. Kaszmir, ten Twój postęp to tylko karuzela, przy której pętają się cyganie i oszuści.<br />
- Zegarki to akurat kwestia mody, a nie postępu. Mody nie zrozumiesz. To co dzisiaj niemodne jutro może być hitem i odwrotnie. Ale postęp to stałe dążenie do osiągania lepszych rozwiązań, pchane pragnieniem łamania kolejnych barier. I kto nie idzie z postępem ten się zapada. Tak jakby stał na grzęzawisku, prędzej czy później bagno go wciągnie. Przepadnie zupełnie zapomniany, tak jakby nigdy nie istniał. A to jest właśnie najgorsze. Nie pozostawić po sobie niczego. Przejść przez życie bez śladu, jakby nie żyło się wcale.<br />
<br />
Dobromir umilkł udając powagę i zadumę. Widział też jak Koper, odpowiednio podlany empatią, nerwowo masuje brwi trawiąc jego słowa, jak czoło mu się chmurzy i zanurza się w refleksję nad swoją przeszłością. Jak podejmuje rozpaczliwą i daremną próbą wyłowienia z niej jakichkolwiek znaczących osiągnięć. Jak w jego głowie miesza się i kotłuje przygnębienie i poczucie beznadziei z siedmioma melodyjkami zegarka Montana.<br />
Wypili bez słowa jeszcze po dwa kielichy i Kaszmir uznał, że to dobry moment, aby spróbować:<br />
- Sprzedaj mi tartak - uderzył z zaskoczenia.<br />
- A po co ci on? - zadziwiająco trzeźwo zareagował gospodarz.<br />
- Chcę zainwestować. Twojej tarcicy i tak Niemiec nie kupi. Dechy masz grube i krzywe, straty na cięciach zbyt duże i ledwo wychodzisz na swoje. Daję 20 tysięcy w gotówce. Zmodernizuję traki i ruszę z produkcją na eksport. Zatrudnię cie, to i z pensji u mnie lepiej żyć będziesz. W lasach mam dojścia to i może surowiec taniej zdobędę. Moglibyśmy zbudować coś dobrego i ludzi więcej zatrudnić.<br />
<br />
Koper wysłuchał biznesplanu, poprawił się na krześle, położył dłonie na stole, wychylił się mocno w stronę Dobromira, spojrzał mu prosto w oczy i wycedził przez zęby:<br />
- Tartaku nie sprzedam, a dla mendy takiej jak ty robić nigdy nie będę. - przekrzywił głowę, uśmiechnął się tryumfalnie i zaczął nucić Beautiful Dreamer, pierwszą piosenkę z zegarkowej playlisty.<br />
- Popełniasz błąd Tadek. Duży błąd. Czas już na mnie! - odrzekł chłodno - jestem umówiony z sołtysem.<br />
<br />
Jak tylko wyszedł na ulicę splunął i zaklął w duchu: "Kutas! Nieprzejednany i tępy kutas!"Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-11195637521886067562018-01-28T04:10:00.001-08:002018-01-28T09:32:44.965-08:00Nieporadów DolnyW sobotę rano do naszej małej miejscowości przyjechał Dobromir Kaszmirowski. Jak większość gości, przyjechał do nas przekrzywionym fordem transitem przerobionym na dwupiętrowy autobus. Wysiadł na przystanku pod kościołęm. Jest to jedyny przystanek w Nieporadowie Dolnym. Przystanek oprócz bycia przystankiem pełni także funkcję ostatniej łąwki w czasie nabożeństw, ołtarza w czasie procesji, straganu w czasie odpustów, a po zmroku staje się szaletem, zresztą jak tysiące innych blaszaków położonych między kościołem a sklepem. Dobromira natychmiast dostrzegł wszechwidzący proboszcz. Gwizdnął na palcach, krzyknął: "Kaszmir, ty stary łajdaku, kopa lat kurczybyku!" i pomachał mu młotkiem z drabiny. Proboszcz Stanisław oprócz zamiłowania do majsterkowania, znany był także ze swej szorstkiej natury, z zarozumialstwa i z nonszalanckiej impertynencji zwanej powszechnie buractwem, a nade wszystko znany był z długich kolejek do konfesjonału. Nasze kobiety spowiadały się u niego na okrągło. Bywały takie, które po odpukaniu grzechów i ucałowaniu stuły od razu wędrowały na koniec kolejki. Tam bluźniły tudzież zatapiały się w nieczystych myślach i ponownie rozradowane czekały na karcące reprymendy ojca Stanisława.<br />
<br />
Dobromir zignorował owo rubaszne powitanie księdza, podniósł jedynie rękę i odburknął: "Pochwalon". Rozejrzał się czujnie, otrzepał płaszcz i ruszył w kierunku tartaku ulicą Pił Suskiego. Przyparafialna sekcja Anonimowych Alkoholików od roku bezskutecznie walczyła o zmianę nazwy ulicy chcąc dwa źle kojarzące się człony zastąpić jednym. I gdyby z powodu nagminnych libacji, decyzją Sołtysa Urbanka, sekcja nie została rozwiązana, Dobromir pewnie skręcałby właśnie w ulicę Cyrkularek.<br />
<br />
Na rogu w ogrodzie bawiły się bliźniaki Fik i Fak, dzieci pani Jadwigi Świderskiej. Pani Świderska, z domu Kokardka, niegdyś lokalna ździra, a dziś ekspedientka małego spożywczaka była powszechnie lubiana. Miła, serdeczna, cycata, poczciwa kobieta. Nikt we wsi, a może i na świecie, nie mówił o niej inaczej niż MadaFaka, pomijając zupełnie fakt istnienia Fika. Nikt też nie wierzył, że jednojajowi Fik i Fak mają wspólnego ojca. Jadwinia kochała się bowiem taśmowo. Tadek Koper próbował tłumaczyć czasem przy piwie, że jak jednojajowi to z jednego plemnika, ale wtedy słyszał tylko: "Nie pierdol Tadziu! W dupę se wsadź te twoje zasrane biologiczne odkrycia z internetu! Ty wiesz swoje a prawda jest taka, że jakby twój tartak rżnął jak młoda Madafaka to by już lasów nie było." - i śmiali się wtedy wszyscy chrapliwie i rezonowały im puste głowy. Po zaciążeniu i szybkim ślubie z Luckiem Świderskim Jadwinia się uspokoiła. Jej nadpobudliwa muszla pożądania wypełniona została radością i mułem macierzyństwa. W morzu ludzkich grzechów grzechy Jadwini były perłami - tak uważał ojciec Stanisław, co kiedyś ponoć wyznał na mocno zakrapianych dożynkach. Nagłe nawrócenie Jadwini mocno go dotknęło, stracił radość spowiadania i więcej czasu spędzał w zaciszu zakrystii.<br />
<br />
Dobromir uśmiechnął się do Fika, a może do Faka. Nikt, oprócz starej Gąsiorowej, nie był ich w stanie rozróżnić. W każdym razie uśmiechnął się do tego, który w tamtym momencie sypał piachem bratu w oczy. Mały uważnie przyjrzał się przyjezdnemu, uśmiechu nie odwzajemnił, a całą uwagę skupił na jego rozkołysanej, czarnej, skórzanej walizce. Trwało to na tyle długo, że piach z rozluźnionej dłoni dziecka się wysypał. Wtedy drugi malec rzucił się na niego w odwecie zasadzając mu solidnego kopa i wyrywając tym samym z walizkowej hipnozy. Dobromir poszedł dalej a Fik i Fak wrócili do swojej nieskrępowanej niepotrzebnymi regułami bitki. Szedł spokojnie, niespiesznie i przyglądał się zmianom od czasu ostatniej wizyty w Nieporadowie. Minął dość dobrze odremontowany zielony dom Maklaków, potem ponurą posiadłość z równie ponurym i krzywym płotem starej Gąsiorowej i doszedł do domu sołtysa Macieja Urbanka.<br />
<br />
Sołtysa wszyscy szanowali za jego prawość i rozwagę a także za zawsze krótkie i rzeczowe wypowiedzi. Nieco inaczej było już, kiedy zasiadał w gospodzie u Fontczaka i oddawał się podróżom alkoholowym do granic ludzkich możliwości. Wtedy stawał się pospolitym, naprutym jak działo, lordem cwaniakiem, który wszystkich straszył prądem albo autostradą. "Jak się wkurwię to ci Zenek przez parcelę puszczę linię wysokiego napięcia z słupem w dużym pokoju" - po czym wykrzywiał usta, wypowiadał dźwięczne "zzz..." i dodawał - "i od tego ciągłego buczenia chuj cię strzeli psia mordo!" Jeśli ktoś ośmielił się bagatelizować owe groźby i szydzić z sołtysa, ten z miejsca instalował mu cztery pasy autostrady w ogrodzie. "Jeden mój podpis, jeden mój list do wojewody i każdego zaoram!" - puentował. A jak się już ostro nakręcił to sięgał po ostateczność i bełkotał o zaporze na Słupiance i o tym jak zrobi zbiornik retencyjny, jak woda zaleje wieś i gówno zostanie. Frontczak wiedział, że od straszenia zaporą sołtysowi można podać jeszcze trzy wódki i potem trzeba go niezwłocznie wyprosić, bo inaczej nie trafi do domu.<br />
<br />
- Uszanowanie Panie Sołtysie<br />
- Dzień dobry Panie Dobromirze. Dawno pana u nas nie było - odparł do tego stopnia zaskoczony Urbanek, że gościnność w nim doszła do głosu - Może na kawę pan zajdzie?<br />
- Ano dawno. Dziękuję. Chętnie się kawy napiję, ale wracając. Interes mam do Kopra i wolę to zrazu załatwić<br />
- A to widzę sprawa jakaś poważna - sondująco podpytał sołtys<br />
- Tak. Poważna<br />
- To niech pan pędzi. Jak to mawiają biznes is biznes. - sołtys udał obojętność - I zapraszam w drodze powrotnej.<br />
<br />
Ani sołtys ani Dobromir nie byli mistrzami small talku, forma kurtuazyjnej konwersacji o niczym nie leżała w ich naturze - w każdym razie nie leżała w ich trzeźwej naturze. Sołtys odprowadził wzrokiem Kaszmirowskiego. Przeczuwał, że nagły jego powrót i jego interesy z Koprem nie wróżą nic dobrego. Wyciągnął z kieszeni piersiówkę z czeskim rumem i golnął dla uspokojenia ciała i ducha. Odchrząknął po palącym hauście, odgonił psa, który właśnie przyniósł gumową piłkę i chciał się bawić. "Zjeżdżaj Rewolwer z tą kulką. Zabawy i zabawy a obcy pod bramą stoi to nawet dupy nie ruszysz i nie warkniesz." Po zganieniu psa, złapał go za pysk i wyszeptał do ucha: "Coś tu śmierdzi. Ale prześwietlę łajdaka." Rewolwer był powiernikiem większości urojonych spiskowych teorii sołtysa, szczęśliwie niewiele z nich rozumiał. Sołtys był jednak święcie przekonany, że coś wisiało w powietrzu i wiedział, że nie spocznie dopóty sprawy nie rozpozna. W takich chwilach wyczekiwania i knucia zajmował się ostrzeniem noża kosiarki. I kiedy jego podwórko wypełniał zgrzyt ostrzałki trzysta metrów dalej dźwięk dzwonka obudził skacowanego Tadka Kopra.<br />
<br />
c.d.n.Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-45490822822118115842017-09-30T08:36:00.001-07:002017-09-30T08:47:19.008-07:00BólDziad był rzeźnikiem. Ojciec był rzeźnikiem. Hubert zerwał z tradycją rodzinną. Hubert jest dentystą.<br />
<br />
W drzwiach gabinetu wita mnie serdecznie i zapraszająco wyciąga ramiona. Ma to coś we krwi. Wie jak podejść ofiarę, wie jak stworzyć przyjazną atmosferę, jak stwarzać pozory, że niby nie chodzi tu o cios obuchem. Pełna profeska!<br />
<br />
Siadam na fotelu. Otwieram paszczę i czekam na wyrok. Miał być przegląd i usunięcie osadu, ale błysk w oku Huberta zdradza, że będzie coś ciekawszego. Borowanie szóstki poprzez plombę w piątce. Rzadki zabieg, ale w moim przypadku możliwy. Ekwilibrystyka wymagająca fantazji, precyzji i mistrzostwa.<br />
<br />
Odsysacz nieprzyzwoicie głośno siorba ślinę. Mistrz ceremonii montuje wiertło. Na moje laickie oko jakieś takie nieco za długie. Kto wie, może chce zahaczyć jeszcze o siódemkę i poczuć się jak słynny Longinus Podbipięta. Może nawet i ślubował swojej asystentce, że nie godzien o jej rękę prosić póty jego wiertło trzech zębów za jednym zamachem nie przenicuje. A trzeba uczciwie powiedzieć, że walory niewiasty rozrabiającej w tamtej chwili jakieś anty próchnicze mazidło były niczego sobie. Zerknąłem raz jeszcze w jej stronę, tak jakby ponętność lubej Longinusa mogła mnie jakoś znieczulić. Z domysłów i z zezowania wyrwał mnie zgrzyt wiertła wjeżdżającego w starą plombę w piątce. To ten moment kiedy napięcie w obręczy barkowej gwałtownie rośnie wypychając wszystkie żyły na zewnątrz. Dłonie splecione w okolicach ud trzymają się z całych sił, powstrzymując nawzajem przed odepchnięciem żądnego krwi Longinusa. Sztywnieję sztywnością najsztywniejszą w oczekiwaniu na ból. Zgrzyt, świst, ciarki, nagle cisza!<br />
- Boli?<br />
- Nie.<br />
I znowu jazda. Zbyt krótka przerwa aby poczuć ulgę. Ale jednak zaczyna rosnąć we mnie przekonanie, że borowanie w plombie boleć nie może. Jakże mylne przekonanie. Wydaję ryk, jęk i łzę<br />
- Zabolało?<br />
- Tak<br />
- Takie miejsce, że może boleć.<br />
Mistrz small talku mnie pocieszył i wszedł ponownie na obroty. Troszkę zaczęło szarpać wiertłem i mną. Trzymam się nogawek, aby nie oszaleć. Hubert już nawet nie próbuje skrywać swojej sadystycznej natury. Wybałusza oczy i dociska mocniej. Pewnie też język wywalił na brodę, ale zielona maska zasłania. Pocieszam się jedynie, że bydlak nie posiądzie swej asystentki, bo już dwie przerwy w czasie odwiertów zrobił. A nie tak się przecież umawiali.<br />
Skończył. Wypłukałem, poprawiłem odsysacz, który z tego całego napięcia wbił mi się w podniebienie i niemal wyszedł przez brodę. Mistrz wcisnął mi w paszczę kilo ligniny i zaczął dmuchać. Trochę się znam, więc zrozumiałem, że to osuszanie przed zatruciem i plombowaniem. Najgorsze już za mną. Wtem podskoczyłem i niemal huknąłem czołem w lampę. Rzeźnicki pomiot dmuchnął mi w jakiś odsłonięty czuły nerw. Popatrzył na mnie zupełnie beznamiętnie. Odstawił dmuchawkę, wjechał lustereczkiem i zaczął oglądać odwiert. Pociumkał, pocmokał i powiedział, że jeszcze trzeba poprawić. O kurwa. Pobladłem. Od samego dmuchania uniosłem się z 30 centymetrów nad fotel, to co będzie jak zacznie poprawiać. Najprostszymi słowami zapytałem czy to konieczne, rozpaczliwie dodając, że to bardzo boli:<br />
- yyy ooo oooeeeeee? aaaooo oooyyy.<br />
<br />
Pokiwał twierdząco głową montując jakieś inne, drobniejsze wiertło. Całym sobą docisnąłem głowę do oparcia. Drugim całym sobą docisnąłem dupę. Trzecim całym sobą trzymałem rozwartą paszczę. Czwartym całym sobą modliłem się, aby już było po wszystkim. Piątym, szóstym i setnym całym sobą wolałbym dostać obuchem.<br />
Pięć minut później truł to, czego wyborować nie zdołał. Gorzką polewkę przygotowała mu asystentka. Wiem, bo operując niezdarnym łapskiem kapnął gdzieś obok zęba i mój język w jakimś głupim odruchu oblizał dziąsło. Zamiast wstawienia plomby, dziury zagipsował i powiedział, że za tydzień zaplombujemy, jak się tam wszystko przetrawi.<br />
<br />
Nie wierząc, że już po wszystkim jakoś niezdarnie osunąłem się z fotela. Wciąż miałem otwarte usta i zesztywniałe ciało. Wyszedłem bez słowa. Trochę nieelegancko, ale dla Huberta nie miało to chyba znaczenia. "Pacjenci" jego dziada i ojca też przecież po wszystkim nic nie mówili.<br />
<br />
Wsiadłem do auta i wróciłem do domu. W domu Bimbasińska. Wita mnie serdecznie i zapraszająco wyciąga ramiona. Ma to coś we krwi. Wie jak podejść ofiarę, wie jak stworzyć przyjazną atmosferę, jak stwarzać pozory, że niby nie chodzi tu o cios obuchem. Pełna profeska!<br />
<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-20093735834549527082017-08-12T16:15:00.000-07:002017-08-12T16:41:30.939-07:00SierpieńKiedyś znalazłem na strychu jakiś taki, pożółkły, stary magazyn ogrodniczy. Przejrzałem go z ciekawości. Wiodącym tematem były rośliny, które jesienią potrafią ożywić ogród. Na wypłowiałych, ale wciąż kolorowych ilustracjach były astry, wrzosy, jakieś byliny, dalie; pod nimi zaś obszerna rubryka z poradami jak podlewać, przycinać, nawozić i pielęgnować, aby dziarsko rosły nawet do przymrozków. Nuda. Zamknąłem. Nim odłożyłem do pudła, zerknąłem jeszcze na datę: Sierpień 1939.<br />
Jakieś takie przerażająco mocne mi się to wydało. Kolorowe plany zderzone z brutalnością wojny - naprawdę drastyczny kontrast.<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-3258856798361219462017-08-12T15:31:00.001-07:002017-08-12T16:17:06.000-07:00Prania wieszanie<div>
Dzisiaj podczas wieszania prania poczułem to. Poczułem, że wieszanie ciuchów najbliższej osoby ma jakiś taki niesamowity wymiar. Rozciągam na ten przykład jakąś jej bluzeczkę - taką, że nie wiadomo, gdzie góra gdzie dół, gdzie otwór na dyńkę a gdzie na grabule - i cieszę się, że dzięki mnie już jutro ona będzie miała ją czystą. Przepełnia mnie jakieś takie błogie przeświadczenie, że czynię dobro. Zupełnie bezinteresownie. Bardzo pozytywne doznanie. Sięgam po majtki. Konstrukcja całkiem prosta, w przeciwieństwie do moich mają tylko 3 dziury: biodrową i dwie na giczały. Znowu to samo. Wieszam je i czuję dobro, które mnie przepełnia. Czuję dzikość serca, którą pewnie kiedyś też czuła martwa panterka na połaci chyba łonowej. Sięgam po białe skarpetki w misie, grube takie lekko pluszowe. Wieszam jedną obok drugiej, pandę przy koali i się cieszę straszliwie. Nawet jej splątane sznurówki mozolnie rozsupłuję i wieszam z uśmiechem. Uśmiech naprawdę szeroki i to nie dlatego, że po rozsupłaniu okazuje się, że to majtki.</div>
<div>
<br />
Wieszanie prania najbliższej osoby to wielki przywilej! I dlatego ja mojej ukochanej z tego suszarnianego, dojmującego poczucia dobra okradać nie zamierzam!</div>
<div>
<br />
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-56152287632235605972017-05-20T02:08:00.001-07:002017-05-20T02:09:01.623-07:00WalkaSiedzę zamknięty w pokoju. Oczy mnie pieką, najwyraźniej jakaś topola lub inny wrogi krzak pyli za oknem. Za drzwiami natomiast Barbara coś znowu tłucze. Po brzdęku wnoszę, że są to przymiotniki uderzające w nastoletnią, średnio chłonną głowę. O teraz przywaliła przydawką, zaimkiem i rodzajnikiem. Piękna seria. To musiało boleć. Jestem pewien, że małolata się lekko zachwiała. Chwila przestoju. A teraz przydałaby się kolejna odważna akcja z negacją, inwersją, zamaszystym phrasal verbsem, no i oczywiście z mocnym kończącym question tagiem. Oj po takiej akcji mogło by się skończyć przed czasem. No, ale Barbara najwyraźniej lubi się znęcać. Atakuje sporadycznie i bawi się cierpieniem rywalki. Zadaje pojedyncze ciosy i karmi swe dydaktyczne oczy grymasem bólu. Bólu mozolnego przyswajania, Najgorsze, że potem te praktyki przynosi do domu.<br />
<br />
Między oknem a drzwiami szlakiem sufitowym podróżuje pająk. Też nie ma lekko.<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-77457413586080506182017-02-19T06:01:00.000-08:002017-02-19T06:02:22.621-08:00EurowizjaDzisiaj z onetu dowiedziałem się, że rozstrzygnięto eliminacje do konkursu Eurowizji. Polskę reprezentować będzie nijaka Kasia Moś. Nie znam. Postanowiłem zatem sprawdzić któż to taki ta Kicia Mosia i jaką tym razem klapą się zakończy nasz udział.<br />
<div>
Puściłem na youtubie konkursowy numer Flashlight i im dłużej słuchałem tym bardziej nie dowierzałem. To jest naprawdę dobre! Ma klimat, bogate tło muzyczne, energię, nutę niepokoju, dobrze prowadzony wokal i narastające emocje. Gdyby Kasia miała brodę, rany postrzałowe lub chociaż zaadoptowała uchodźców to kto wie? Może nawet zwycięstwo. W każdym razie posłuchać warto:</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<a href="https://www.youtube.com/watch?v=dh9k78jPWDg">https://www.youtube.com/watch?v=dh9k78jPWDg</a></div>
<div>
</div>
<div>
<br /></div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-46039992748091633622017-01-15T12:20:00.000-08:002017-01-15T14:27:26.655-08:00Poezja - zajęcia praktyczneOstatnio było trochę teorii, a dzisiaj czas na praktykę. Już za moment wydobędę z siebie jakąś liryczną treść i zajmę się jej tuningiem tak, aby zmaksymalizować siłę rażenia. Wszystko rzecz jasna w celach dydaktycznych i dla dobra świata.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Czerwony neon na dachu biurowca</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Zielona Żabka na smutnym parterze</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Ja między nimi w szczerych manowcach</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Trwonię swe życie przy komputerze</i></div>
<br />
No i udało się. Jest jakaś egzystencjalna refleksja z gorzką nutą przemijania i pragnieniem doświadczenia prawdziwego sensu - czyli jest wszystko, co znamionuje dzieło wielkie - a jednak jakoś mdło. Świetny materiał do tuningu.<br />
Na początek zgodnie z recepturą wrzucamy oksymorony. Zbyt wielu opcji nie ma, ale spróbujmy:<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Czerwony neon na dachu biurowca</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Zielona Żabka na <b><span style="color: red;">górnym parterze</span></b></i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Ja między nimi w <b><span style="color: red;">obłudnych manowcach</span></b></i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><b><span style="color: red;">Trwonię</span> </b>swą <b><span style="color: red;">śmierć</span></b> przy komputerze</i></div>
<br />
Trochę nam się rozleciał rytm i sens, ale nie należy się tym przejmować. Pamiętajmy, że jest to wyłącznie wersja robocza. Teraz faza wzmocnienia poprzez szokowanie.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i><b><span style="color: red;">Krwawy </span></b>neon na dachu biurowca</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><b><span style="color: red;">Cuchnąca </span></b>żabka na górnym parterze</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Ja między nimi w obłudnych manowcach</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><b><span style="color: red;">Rozkurwiam </span></b>śmierć przy komputerze</i></div>
<br />
Jest dosadniej. Doszły: smród, krew i mocny wulgaryzm. Nieźle. Wiersz czyta się coraz trudniej i coraz mniej w nim sensu, czyli zdecydowanie krok w dobrym kierunku. Czas na obróbkę absurdem:<br />
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Krwawa poświata na czarnym niebie</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Rechot przyziemia jej nie dosięga</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Ja zawieszony w swym cyber chlewie</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Pragnę restartu, nie czuję tętna </i><br />
<div style="text-align: left;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: left;">
Efekt końcowy czytamy na głos, z należytą powagą i wczuwamy się w przekaz. W miejscu, w którym głos nam się łamie wstawiamy przecinek. Przecinek w poezji jest jak łomot serca, jest jak oddech, jest jak otarcie łzy - jest miarą wrażliwości. Myślnik wyraża wątpliwość, a kropka - jak pisał Herbert - jest kością sterczącą z piasku, zatrzaśnięciem, znakiem katastrofy. </div>
</div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-56076565297183355842016-11-18T15:50:00.000-08:002016-11-19T08:48:48.815-08:00Poezja - teorie własne<div style="text-align: left;">
W poezji, jak prawił Miłosz, kluczowym środkiem artystycznym jest dobór słów. Należy tak je zestawiać, aby nietypowość połączenia poruszała. Można grać kontrastem i hipnotyzować czytelników oksymoronami:</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>niebiańskimi płomieniami,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i><i>czułymi barbarzyńcami,</i></i></div>
<i>
</i>
<div style="text-align: center;">
<i><i>bezbrzeżnymi wannami,</i></i></div>
<i>
<div style="text-align: center;">
<i>czy cudowną trzeźwością</i></div>
</i><br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Można też grać ostrzej i stosować bardziej drastyczne kompozycje, z głównym naciskiem na szok: </div>
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>szmer mielonych ludzkich serc, </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>zmurszałe ruchy jelit życia, </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>rozwichrzone łajna wdów</i></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Można też całkowicie oddalić się od schematu, czasami poświęcając nawet sens przekazu, i uznać, że tylko absurd daje odbiorcy należytą swobodę i pole do interpretacji:</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Czołgi mierzwiły stopami rajskie knedle,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Meduzy wiły warkocze z piasku</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Duchy chudły w gminnej kryjówce</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Cicho wszędzie, głucho wszędzie</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Łabędzie też stopami w piasku - po wielkiemu cichu. </i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Sztuczki warto znać, zwłaszcza jak ma się jakieś takie liryczne ciągoty. Pamiętajcie: oksymoron, szok i absurd! - to kwintesencja dzieła wielkiego. Mistrzowie gatunku już w jednym wersie potrafili zawrzeć wszystko. A nasz narodowy mistrz nad mistrzami, dokonywał tego w trzech słowach. W jakich? A w takich: <i>"Litwo, Ojczyzno moja! (...)"</i></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<br />
<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-69678415903488681712016-08-14T07:38:00.000-07:002016-08-14T07:38:03.937-07:00Język ojczysty<div>
Jestem już stęskniony za językiem rodzimym. Francuski jest ujmująco melodyjny, ale jakoś chciałoby się też język rozumieć a nie tylko zachwycać jego brzmieniem. </div>
<div>
W końcu jednak wracam do ukochanego Krakowa i znowu rozumiem. Całkiem bezwiednie podsłuchuję ludzi i przyswajam treści. Miłe uczucie. Znowu się jest wśród swoich. Gwar kawiarniany nie jest już niezrozumiałym gęgotem. To język ojczysty! Karmię nim dzielnie me uszy pełen głupiego zachwytu, aż nagle: </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<i> No, to o której będziesz?</i></div>
<div>
<i> Co? Nie przyjedziesz!? Sorry, ale nie będę owijać w bawełnę: jesteś pizdą!</i></div>
<div>
<i> Tak, wiem innym razem, ale dzisiaj mnie wystawiłaś. Jak się spotkamy to dostaniesz po ryju!</i></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Krótko i w punkt. Dosadnie i konkretnie. Bez zbędnych umizgów i wymuszonej kurtuazji. Ot urocza pogawędka dwóch temperamentnych dam. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ja chcę do Francji!</div>
<div>
</div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-47242245372012722762016-07-03T04:57:00.000-07:002016-07-03T04:57:39.422-07:00Po pępkówce Bezwład totalny. Sam ci ja. Baśka na wczasach.<br />
<br />
Może odsłonić okno? Wpuścić trochę światła, a z nim może i trochę życia w siebie. Ale to przecież trzeba by się podnieść i coś ubrać. Dwie podczynności, z czego ta druga obarczona jeszcze dylematem. No bo niby co ubrać? Czyste czy wczorajsze? Wczorajsze śmierdzi a przed ubraniem czystego to tak po prawdzie wypadałoby się umyć. A na mycie to zdecydowanie przedwcześnie. Wariant z odsłanianiem okna bez przyodziewku odrzucam - zbyt brawurowy.<br />
<br />
Leżę i czekam. Różne myśli w głowie. Jakieś takie ślamazarne i mało odkrywcze. Ot na przykład nachodzi mnie refleksja, że prawdziwa siła nie pochodzi z mięśni. No bo przecież mięśnie mam a do sklepu iść się nie chce. No właśnie, to skąd pochodzi prawdziwa siła? Z serca chyba. Ale serce to przecież jednak mięsień. Tonę w błędnym kole paradoksów.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Trzmiel trzy trzonki trzymał.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Część chrząszczy coś chrzęści </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Siły jednak nie mam</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Pisać dalszej części. </i></div>
<br />
Oho, na chwilę obudziło się we mnie jakieś liryczne super ego. Ono zawsze mnie przeraża. Tym razem wyraźnie czuć, że inspirację stanowiły zagadnienia nietrywialne, czuć bajroniczny bunt, mickiewiczowskie odklejenie i sztaudyngerowską woltę. Jednym słowem porażka.<br />
<br />
Idę pod prysznic.<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-45443094263049779282016-06-21T12:21:00.003-07:002016-06-21T12:21:39.602-07:00Euro<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Dziś pójdę
pobiegać. Szybko skrobnę na blogu, co tam u mnie słychać i oddam się
oczyszczającej mocy joggingu. A zatem, Drodzy Czytelnicy, już karmię Was
najnowszymi faktami. W ogrodzie pojawiły się dwa leżaki. Na jednym wyleguje się
Baśka, na drugim - jej książki. W domu niezmącona babą atmosfera Euro. Streaming
za streamingiem wciągam roziskrzonymi oczyma. Sześć grup, w każdej cztery drużyny, każda
drużyna to kilkunastu zawodników, do tego dochodzą mecze, bramki, kartki, wykluczenia,
błędy sędziego... i ja to wszystko świetnie ogarniam. A przecież nierzadko
oglądam i dokształcam się przy znikomej trzeźwości. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Ćwiczę pamięć.
Bodźcuję synapsy. Fałduję korę. Stymuluję przysadkę. Napinam szyszynkę. Rozwijam
się. Doskonalę. A to mi jeszcze miauczy z leżaka, że czas trwonię! I że
szyszynka odpowiada za sen a nie za rozwój!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Ma leżak to niech
leży! I się cieszy, że komarów nie ma. – tak jej powiedziałem. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Polska Biało - Czerwoni!<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">No to czas na
jogging! A potem Hiszpania – Chorwacja, szlagier w grupie D. <o:p></o:p></span></div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-52627465995514137622016-05-06T15:30:00.000-07:002016-05-06T15:30:13.492-07:00Zgrzyty w piątkowy wieczórSą takie magiczne momenty, kiedy człowiek czuje, że jest ponad wszelkimi problemami tego świata. Kiedy unosi się i buja w obłokach chillout'u. Kiedy akceptuje wszystko i wszystkich. Kiedy czerpie radość i błogość z każdej drobinki materii. A osiągnięta harmonia ciała i ducha daje zuchwałe poczucie stabilności stanu niebiańskiej beztroski. Poczucie, że idylla trwać będzie wiecznie.<br />
Baśka siedzi w kuchni, sączy wino i chyba właśnie tak ma.<br />
<br />
Ja jestem w pokoju. Siadam przy biurku. Odpalam kompa. Wchodzę na fejsa i mozolnie przewijam ścianę. Nic ciekawego. W drugiej zakładce uruchamiam meczyki, zacieram ręce i czekam.<br />
<br />
I nim się mecz załaduje, z kuchni dochodzi mnie ponure milczenie roztrzaskiwanej nirwany.Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-12540172368736430182016-03-26T07:59:00.001-07:002016-03-26T07:59:28.323-07:00KoszykOd czasu do czasu wiatr delikatnie podwiewał białą serwetkę. W tych rzadkich chwilach czekoladowy zajączek z zaciekawieniem łypał okiem przez oka wiklinowego koszyka. Patrzył i utwierdzał się w przeświadczeniu, że świat zasadniczo składa się z płotów i ogrodzeń. Barykad zdecydowanie zbyt wysokich do pokonania, zwłaszcza, że od siedzenia na gorącej babce stracił całkowicie czucie w nadtopionych nogach.<br />
<br />
Przez przeciwległą burtę, z pomiędzy bukszpanowych zarośli całkiem odważnie wychylał łeb cukrowy baran. Rozsadzało go wczesnowiosenne libido, pulsowało w nim życie i wzywał zew natury. Zerkał lubieżnie do innych koszyków. A tam wszędzie same barany! Wypindrzone, wymalowane, metroseksualne barany! Owiec ni chuja! Dramat nieludzki! Kebabie fatum! Wełniany los! Z trudem hamował bek rozpaczy, wzbierający w nim gdzieś tam na spodzie podbrzusza. Nie wypada przecież przy wielkiej sobocie i przy małym niewinnym kurczaku godowych lamentów odstawiać.<br />
<br />
No właśnie, mały, żółty piankowy kurczak rozmiaru XS (z chowu taśmowego) usadowił się wysoko, tuż pod samym pałąkiem. Też nie było mu do śmiechu. Nie gdakał, nie gderał, nie kokosił się, ino bacznie patrzył: to na świat, to na wnętrze kosza, a szczególnie na ciemne jaja trącące cebulą. Te ostatnie nie dawały mu spokoju i rozbudzały w nim ksenofobiczne lęki. Po co takie jaja się rodzą? Po co to komu? No po co? <br />
<br />
Ot klasyczny polski koszyk: czarny zając, żółty kurczak, biały baran, śniade jaja. Smutki, lęki, brak perspektyw. Nasze polskie, monoetniczne multi kulti!<br />
<br />
Z okazji świąt Wielkiej Nocy, życzę Wam Wszystkim dużo radości i optymizmu! Niech siła Zmartwychwstania poskromi w nas ten biadolący zwierzyniec! Alleluja!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi182snI60NfYo2tjD0GCOC4TNIF6i6p29ifYQ1QUvtU7vYJrxRgQS9aDcd3mlwYHfiNqgHm1thH5nuhTvTJlh8yVIgCgaPN62Xv52AYg2WZyMc1xrq2vZt7_w-t1bSWVsSNwnuWx0h7aY/s1600/P3260989.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi182snI60NfYo2tjD0GCOC4TNIF6i6p29ifYQ1QUvtU7vYJrxRgQS9aDcd3mlwYHfiNqgHm1thH5nuhTvTJlh8yVIgCgaPN62Xv52AYg2WZyMc1xrq2vZt7_w-t1bSWVsSNwnuWx0h7aY/s320/P3260989.jpg" width="239" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ore ore szabadabada amore :)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-37485825621184264832016-02-21T11:40:00.000-08:002016-02-21T11:40:03.667-08:00ZmoryLuty ogłosiłem miesiącem trzeźwości. Nie piję. Nie piję już 21 dni. Brzmi to trochę jak wyznanie alkoholika. Chwilowa wstrzemięźliwość, która ma zbudować przekonanie, że problem alkoholizmu go nie dotyczy.<br />
<br />
U mnie ta asceza raczej z innych pobudek: detoksykacja, odnowa biologiczna, przemiana jowialna, rewitalizacja gastralna z akcentem na odszlamienie mózgu i jelit. Jednym słowem transformacja. Wszystko to ma sprawić, że na wiosnę z suchego chabazia przepoczwarzę się w pięknego żonkila.<br />
<br />
Póki co, łatwo jednak nie jest. Dopadają mnie wszelkie syndromy odstawienia, zespoły abstynenckie i inne tam takie. Do tego te ustawiczne podszepty szatana, że zdrowe życie nie warte jest funta kłaków i na domiar złego jest ono zupełnie wbrew naturze. Od czasu do czasu prześladują mnie też jakieś majaki, demony, potwory i zjawy. Jako dowód załączam zdjęcia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjteSc4NnzwIJ3K6htHxytVXqxu3-WOc0Pe_DxsQfyUQ51g_UQNyO68xwaunVUftUeDF5iTdmYadXBlvpJ91kbSh5Q25b630W0KCqjtbwIJUbWk0bu14M4zEuNWBP32da8w6EytbVCciV8/s1600/drwal.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjteSc4NnzwIJ3K6htHxytVXqxu3-WOc0Pe_DxsQfyUQ51g_UQNyO68xwaunVUftUeDF5iTdmYadXBlvpJ91kbSh5Q25b630W0KCqjtbwIJUbWk0bu14M4zEuNWBP32da8w6EytbVCciV8/s400/drwal.jpg" width="303" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhFbjnJQnRyIHH2C42nzcn94XqJPdQ87pukmReAD_aDaRv2c44lsARxfuYvMgxJE1ZSLFgs290z90Lo1mXqzomDqxsiBWOnQrwsOe37QnKBlhDz-6QMS7CJafNfc4vp7nyGEEpkUCv0cs/s1600/drzewo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhFbjnJQnRyIHH2C42nzcn94XqJPdQ87pukmReAD_aDaRv2c44lsARxfuYvMgxJE1ZSLFgs290z90Lo1mXqzomDqxsiBWOnQrwsOe37QnKBlhDz-6QMS7CJafNfc4vp7nyGEEpkUCv0cs/s400/drzewo.jpg" width="295" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdFlV6iXGacCvz9PNM8FYsQcHiOKrbOSkheZVc3syY0jqD7ClF_TSLuzRv3M6AkHz23OYHzIRahRdkDlElUQ3oC1HM2Tqwn6Ebra1EKRDagKvD6ItJyRT1al0dOmeyc4YUJO0IFKpa_Yc/s1600/jajo1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdFlV6iXGacCvz9PNM8FYsQcHiOKrbOSkheZVc3syY0jqD7ClF_TSLuzRv3M6AkHz23OYHzIRahRdkDlElUQ3oC1HM2Tqwn6Ebra1EKRDagKvD6ItJyRT1al0dOmeyc4YUJO0IFKpa_Yc/s400/jajo1.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi01OAnKpxEhkzOSh7XbQHjc05nhGMq255ldkrZiIwGlZAB9Le0nqy-jaYZ9zXoL7mwL2qw9kryUiXsbfc9mHu_xafoRBljgB9T47Ap2zoqJ-pWUWKJpsKJqvaSp0korksTpFhysIu2r04/s1600/lalki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="277" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi01OAnKpxEhkzOSh7XbQHjc05nhGMq255ldkrZiIwGlZAB9Le0nqy-jaYZ9zXoL7mwL2qw9kryUiXsbfc9mHu_xafoRBljgB9T47Ap2zoqJ-pWUWKJpsKJqvaSp0korksTpFhysIu2r04/s400/lalki.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBOFFCrJF14EDme9qv6jeIcFwBgBDnoad4LatpsvtP9adSal4EkoHP0kqib2gvneuplR7dkvxS50-vfZUdK-b0fOhwy4Jhy_cmwBg26wbSIZR66vp2zh_VDVQWWl6HnmVQrcLZ-dqNlK4/s1600/losiu.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="280" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBOFFCrJF14EDme9qv6jeIcFwBgBDnoad4LatpsvtP9adSal4EkoHP0kqib2gvneuplR7dkvxS50-vfZUdK-b0fOhwy4Jhy_cmwBg26wbSIZR66vp2zh_VDVQWWl6HnmVQrcLZ-dqNlK4/s400/losiu.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
Nie poddaję się jednak - jeszcze tylko 8 dni!<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-88015095054592485642016-01-30T13:22:00.000-08:002016-01-30T13:22:29.901-08:00Grafomania - wprawkiPrzystanął i przeglądnął się w przeszklonych drzwiach. Wygładził połacie marynarki i poprawił kapelusz. Przyglądał się sobie uważnie, ale nie znalazł już więcej żadnych uchybień. Nim wszedł wykręcił jeszcze ustami ósemkę i pociągnął znacząco nosem. Na sali czekał na niego rozentuzjazmowany tłum. Pewnym krokiem ruszył w kierunku mównicy. Podniosła się wrzawa. Starał się zachować chłód i trzeźwość umysłu. Nie udało się. Zatoczył się i wyjebał. Nastała cisza.<div>
<br /></div>
<div>
Błyszcząca tafla szkła flirtowała z jego dostojnym odbiciem. Stał i prężył się przed nią ponętnie, kokieteryjnie wygładzając mechate ubranie. Ustami malował zalotne łuki od minus do plus nieskończoności. Aż w końcu nakarmił swe nozdrza jej aromatem. To był zapach prawdziwej, zwierzęcej miłości - woń, która wymusza działanie. Ruszył ku niej, naparł, przylgnął i rozkołysał. Wydała najczystszy dźwięk uniesienia, który tylko niewprawne ucho mogło pomylić ze skrzypieniem starego zawiasu weneckich drzwi wahadłowych. Buzowało w niej wszystko. Chciała tę chwilę uczynić wiekuistą, chłonąć ją po wsze czasy, rozkoszować się i smakować absolutu, lecz jego już nie było. Przeszedł na drugą stronę. Z realnego świata lustrzanych odbić wkroczył w krainę cieni. Została sama. Przekorny los znowu z niej zadrwił. Odprowadziła go wzrokiem, a na jej ciele opary minionego, ulotnego uczucia skropliły się w małą gorzką, koślawą łzę, która leniwie zsuwała się ku dołowi. Pełzła zostawiając za sobą nieznośne mrowienie. Zatoczyła się jeszcze kreśląc melancholijny kontur przemijania i spadła. Nastała cisza.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
</div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8906432382812772518.post-82795311069025301232016-01-24T06:11:00.000-08:002016-01-24T06:11:16.309-08:00Partnerka<div>
- <i>Porozmawiajmy proszę, bo tak dłużej być nie może!</i> - Baśkę bierze na rozkminy. </div>
<div>
- <i>O czym?</i> - odpowiadam niepewnym, zdezorientowanym głosem wietrząc problemy. </div>
<div>
- <i>O związku. Kim na przykład jest dla ciebie partnerka w związku?</i> - tak czułem. Nie dość, że głowę świdruje mi jeszcze wczorajsze piwo to teraz dodatkowo trudne tematy. Próbuję salwować się jakimś górnolotnym truizmem i mówię:</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<i>- Partnerka w związku jest WSZYSTKIM, Kochanie!</i> - dorzucam do tej myśli głupkowaty uśmiech.</div>
<div>
<i>- Ale serio pytam.</i> - wbija we mnie karcące i surowe spojrzenie.</div>
<div>
<i>- Hmm... aaaa.... serio. A jak serio, to, to partner jest wszystkim.</i> - a to mi się żart udał, którym rozbawiłem sam siebie. Mina Baśki mówiła dobitnie, że tylko siebie. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
I na tym żarty się skończyły. Zostałem brutalnie przyprowadzony do porządku, przeczołgany, przećwiczony aż w końcu po licznych wskazówkach, podpowiedziach i pytaniach naprowadzających doszedłem do prawidłowej odpowiedzi na postawione pytanie. Otóż, partnerka w związku jest najcudowniejszym obiektem, o który trzeba dbać i się troszczyć. Należy ją ustawicznie adorować i chłonąć treści płynące z jej cudownych ust. W szczególności należy delektować się jej pięknem, mądrością i wyjątkową wrażliwością. W zamian, partnerka od czasu do czasu uraczy nas pouczającymi pogadankami o sprawach istotnych. Kac.</div>
<div>
<br /></div>
Janek Vogelhttp://www.blogger.com/profile/16938488292050121753noreply@blogger.com0