czwartek, 13 listopada 2014

W górach przyszło natchnienie... bójcie się!



Zlekceważyłem jedno grzęzawisko
I przemoczyłem serce
Już nie zapłonie więcej
Pierdolę kurwa wszystko!

Przemokły też skarpety
Jebany los poety!






Oczywiście jestem bardzo dumny z siebie.
Czy można być recenzentem własnej pracy? Można! Bo kto mi zabroni?! A zatem recenzja:

No cóż, mamy tu do czynienia z dziełem, które ciężko zaklasyfikować. Można domniemywać, że autor czerpał inspirację z własnego łazęgostwa i niezdarności. Najzwyczajniej rzecz ujmując, jest to owoc frustracji, która rozsadzała łamagę po wdepnięciu w kałużę. Nieudolna próba transpozycji buta na serce jest tanim chwytem, który bardziej drażni niż zachwyca. O ile jednak pierwsze trzy wersy niosą jeszcze jakieś szczątki liryzmu, o tyle trzy kolejne nie niosą już kompletnie niczego - no chyba, że interesuje nas muł z wspomnianego grzęzawiska. Przesycenie wulgaryzmami jest niewątpliwie przejawem indolencji twórczej i braku koncepcji. Szkoda, że opętani megalomanią "twórcy" takimi literackimi wymiocinami zaśmiecają przestrzeń publiczną.

Dalej jestem z siebie dumny!

sobota, 8 listopada 2014

Spotkanie klasowe

Wczoraj spotkanie klasowe, dzisiaj ogromny kac.  Leżę.
Takie spotkanie po latach to dziwna sprawa, niby się wszystkich zna, a jednak wszyscy jacyś obcy.
Pulsuje mi w skroniach. Wyobrażam sobie, że poduszka jest kobiecym ciałem - najlepiej ciałem lodowatej, północno-skandynawskiej blondyny! Przylegam do jej ikeowskich tatuaży czołem i twarzą. Jest ciut lepiej, ale tylko ciut, bo nie mogę oddychać. Przekręcam się znowu na plecy. Patrzę w sufit. Jeden, dwa, trzy, cztery... - liczę wypite piwa - pięć, sześć, siedem... Nieważne. Znowu za dużo.
Kanalizuję energię całego wszechświata i wtłaczam ją w swoje ciało. "Nie ruszaj się nigdzie. Zaraz do Ciebie wrócę." - mówię zawadiacko do poduszki i z grymasem zwlekam się z wyra. Jak pokurcz zmierzam do kuchni, a wszechświat bezszelestnie wysysa ze mnie wszystko, co przed chwilą mu ukradłem.

W lodówce udaje się upolować Danio. Zaciągam ofiarę do legowiska i tam ją pożeram. Jak zwierz, jak drapieżnik! Jest zimna i waniliowa. Nasycony wtulam się w puszystość ukochanej.

Szkoda dnia. Trzeba coś zrobić. - jakiś głos rozsądku przebija się do mojej świadomości i zakłóca mi błogość. Najlepiej w takiej sytuacji jest zrobić pranie. Nastawiam ciemne i wracam do wyra. Leżę jak leżałem i już dnia nie marnuję. Pralka buczy. Rozsądek oszukany fortelem!

Wielki świder wjeżdża mi przez ucho w sam środek mózgu. Pralka wiruje. Rozpirza wszystko w mojej głowie. Miksuje. To w lewo, to w prawo. Mózgopodobna breja staje się jednolita. Jeszcze jakiś świst, cyknięcie i cisza. Totalna cisza.

Ciemne pranie to był zły wybór. Fura ciuchów i w chuj skarpetek. Nie lubię wieszać tych małych pizd. W ogóle nie lubię wieszać. Mogłem zacząć od czerwonego.

Wieszam mozolnie, powoli i ciasno. Skarpetka przy skarpetce, majtki przy majtkach, Z utrapioną miną zaspokajam głos rozsądku. Udaje się. Wszystko wisi.

Nastawiam jasne i przystępuję do brawurowej akcji: jajecznica!
Jaja są dobre na wszystko. W jaja naprawdę wierzę. Skandynawska piękność łypie z łóżka w stronę patelni i przygryza lubieżnie brzeg poszewki. Ech, ponosi chyba fantazja szwedzkiego kurwiszona!

Następne spotkanie klasowe za lat piętnaście. Czuwaj!