Jem makaron z cukrem i serem. Znaczy z miodem a nie z cukrem, ale to nieistotny detal. Zawsze staram się go jeść dwie godziny przed meczem. Niedługo gramy. Zaraz zdejmę 11 koszulek ze sznurka i 11 par spodenek. Połączę je numerami w 11 pięknych zestawów. Zestawy wrzucę do torby. Do torby wrzucę też 2 piłki, pompkę i rękawice bramkarskie. Torba jest duża.
Sam przed wyjściem ubiorę się już meczowo, w zestaw z numerem 12. Na wierzch ubiorę portki dresowe (luźne) i polara (też luźnego). Wrzucę torbę do auta i pojadę na mecz. Muszę być 30 minut przed czasem, aby moi dzielni zawodnicy zdążyli się przebrać. Będą znów kopać w tej torbie jak krety szukając swojego ulubionego numeru. Czwórka, siódemka, dziesiątka, dziewiątka, jedenastka zejdzie momentalnie. Potem trochę pokapryszą i wezmą co zostało. Dwunastki by nikt nie wziął. W 12 nie gra Messi, Ronaldo, Lewandowski ani Suarez. Dlatego dwunastka jest moja!
Aha, Baśka nie jest alkoholiczką i nie śpi na przystankach. Ojciec Albert nie ma na imię Albert i nie ma mercedesa. Nawet nie mam pewności czy jest ojcem, no bo i czyim? Tak więc wychodzi na to, że jedynie Jan Chrzciciel, gdyby nie odkleił brody, był najbardziej wiarygodną postacią poprzedniej historii.
No ale to wszystko nieistotne. Istotny jest mecz. Dobra gra i dobry wynik!
Idę pakować ekwipunek. Czołem.
niedziela, 22 listopada 2015
środa, 11 listopada 2015
Biały pokój
Otworzyła oczy. Białe ściany pokoju lekko falowały. Nad brązowymi, odrapanymi drzwiami wisiał mały krzyż. Znajdowała się w salezjańskim ośrodku dla bezdomnych z problemem alkoholowym - choć tego akurat nigdy się nie dowiedziała.
Ojciec Albert Gosztyński znalazł ją ostatniej nocy na przystanku tramwajowym na ulicy Karmelickiej. Wracał późno z kościoła Nawiedzenia NMP. Zatrzymał samochód i przez chwilę się jej przyglądał. Była młodą i całkiem ładną dziewczyną. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się nawet imprezowiczką, której kimnęło się na przystanku. Jednak ojciec Albert miał wyczulone oko. Uważnie obserwował jej skuloną postać wtopioną w metalową ławkę. Jej ręka bezwładnie zwieszona taplała się w kałuży. Ciężko powiedzieć, co analizował, co zwróciło jego uwagę, co było tym elementem, który sprawił, że wysiadł, podniósł ją z ławki i położył na tylnej kanapie samochodu. Zrobił to tak zdecydowanie, tak szybko, tak sprawnie, że gdyby zamiast czarnego mercedesa poruszał się pomarańczową furgonetką z pomarańczowym kogutem mogłoby zdawać się, że oczyszcza przystanek z śmieci.
Leżała teraz na szpitalnym łóżku w ascetycznym pomieszczeniu. W głowie miała pustkę. Nawet nie myślała gdzie jest i jak się tu znalazła. Patrzyła apatycznie w sufit, a sufit patrzył na nią. Patrzyła w krzyżyk, a krzyżyk patrzył na nią. Patrzyła w okno, a okno patrzyło na nią. Patrzyła na klamkę w drzwiach, a klamka w drzwiach drgnęła i wszedł Jan Chrzciciel.
- Jak się czujesz?
- Boli mnie głowa. - wymamrotała z grymasem - Poza tym chyba dobrze - dodała zlęknionym głosem rozpoznając świętego.
- Ojciec Albert Cię do nas przywiózł. Jak masz na imię?
- Baśka.
- Możesz tu zostać jak długo chcesz. Musisz jednak przestrzegać kilku zasad.
- Jakich?
- Jutro Ci je przedstawi Święty Piotr. Dzisiaj odpoczywaj.
- A gdzie ja jetem?
- W czyśćcu.
- To znaczy, że umarłam? - zapytała przerażona.
- Nie całkiem. Zdecydujesz o tym jutro.
Jan Chrzciciel wyszedł i zamknął za sobą drzwi zostawiając ją w osłupieniu. Za drzwiami odkleił brodę i skinął do Alberta, że wszystko przebiegło według schematu. Nowatorska metoda naprawiania ludzi "na czyściec", opracowana przez Salezjan, była niezwykle skuteczna. Dopracowana w każdym detalu nie dość, że wyrywała ludzi ze szponów nałogu, to jeszcze nadawała ich życiu sens. Z białego pokoju na ziemię wracał niezłomny misjonarz dobra.
Z Baśką się im jednak nie udało. Procedury zawiodły. Ja to wiem. Baśka to moja dziewczyna.
Ojciec Albert Gosztyński znalazł ją ostatniej nocy na przystanku tramwajowym na ulicy Karmelickiej. Wracał późno z kościoła Nawiedzenia NMP. Zatrzymał samochód i przez chwilę się jej przyglądał. Była młodą i całkiem ładną dziewczyną. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się nawet imprezowiczką, której kimnęło się na przystanku. Jednak ojciec Albert miał wyczulone oko. Uważnie obserwował jej skuloną postać wtopioną w metalową ławkę. Jej ręka bezwładnie zwieszona taplała się w kałuży. Ciężko powiedzieć, co analizował, co zwróciło jego uwagę, co było tym elementem, który sprawił, że wysiadł, podniósł ją z ławki i położył na tylnej kanapie samochodu. Zrobił to tak zdecydowanie, tak szybko, tak sprawnie, że gdyby zamiast czarnego mercedesa poruszał się pomarańczową furgonetką z pomarańczowym kogutem mogłoby zdawać się, że oczyszcza przystanek z śmieci.
Leżała teraz na szpitalnym łóżku w ascetycznym pomieszczeniu. W głowie miała pustkę. Nawet nie myślała gdzie jest i jak się tu znalazła. Patrzyła apatycznie w sufit, a sufit patrzył na nią. Patrzyła w krzyżyk, a krzyżyk patrzył na nią. Patrzyła w okno, a okno patrzyło na nią. Patrzyła na klamkę w drzwiach, a klamka w drzwiach drgnęła i wszedł Jan Chrzciciel.
- Jak się czujesz?
- Boli mnie głowa. - wymamrotała z grymasem - Poza tym chyba dobrze - dodała zlęknionym głosem rozpoznając świętego.
- Ojciec Albert Cię do nas przywiózł. Jak masz na imię?
- Baśka.
- Możesz tu zostać jak długo chcesz. Musisz jednak przestrzegać kilku zasad.
- Jakich?
- Jutro Ci je przedstawi Święty Piotr. Dzisiaj odpoczywaj.
- A gdzie ja jetem?
- W czyśćcu.
- To znaczy, że umarłam? - zapytała przerażona.
- Nie całkiem. Zdecydujesz o tym jutro.
Jan Chrzciciel wyszedł i zamknął za sobą drzwi zostawiając ją w osłupieniu. Za drzwiami odkleił brodę i skinął do Alberta, że wszystko przebiegło według schematu. Nowatorska metoda naprawiania ludzi "na czyściec", opracowana przez Salezjan, była niezwykle skuteczna. Dopracowana w każdym detalu nie dość, że wyrywała ludzi ze szponów nałogu, to jeszcze nadawała ich życiu sens. Z białego pokoju na ziemię wracał niezłomny misjonarz dobra.
Z Baśką się im jednak nie udało. Procedury zawiodły. Ja to wiem. Baśka to moja dziewczyna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)