Jestem już stęskniony za językiem rodzimym. Francuski jest ujmująco melodyjny, ale jakoś chciałoby się też język rozumieć a nie tylko zachwycać jego brzmieniem.
W końcu jednak wracam do ukochanego Krakowa i znowu rozumiem. Całkiem bezwiednie podsłuchuję ludzi i przyswajam treści. Miłe uczucie. Znowu się jest wśród swoich. Gwar kawiarniany nie jest już niezrozumiałym gęgotem. To język ojczysty! Karmię nim dzielnie me uszy pełen głupiego zachwytu, aż nagle:
No, to o której będziesz?
Co? Nie przyjedziesz!? Sorry, ale nie będę owijać w bawełnę: jesteś pizdą!
Tak, wiem innym razem, ale dzisiaj mnie wystawiłaś. Jak się spotkamy to dostaniesz po ryju!
Krótko i w punkt. Dosadnie i konkretnie. Bez zbędnych umizgów i wymuszonej kurtuazji. Ot urocza pogawędka dwóch temperamentnych dam.
Ja chcę do Francji!