Słuchałem ostatnio w Trójce programu o jakieś niby nieziemskiej wyprawie rowerowej i uświadomiłem sobie, że jest to temat kompletnie nieradiowy. Mimo wszelkich prób reportera, aby uczynić akcję wartką, z głośników wiało makabryczną nudą. Im więcej szczegółów, tym gorzej. Nuda, nuda, nuda!
I wiecie co? Nie chce mi się już pisać o rowerach!
Zresztą mam nieodparte wrażenie, że wyprawa rowerowa to też temat mało blogowy. Już wymyśliłem Azora, krokodyla i anakondę, aby się coś działo. I co? Nuda. Oczywiście, w kolejnych odsłonach mógłbym rozpisywać się o tym jak udusiliśmy niedźwiedzia bidonem i nabili dwa dziki na jedną szprychę, ale mi się zwyczajnie nie chce.
Fakty są takie, że spędziliśmy na rowerach jeszcze siedem wspaniałych dni. Dni pełnych radości i beztroski, a przy tym tak absorbujących, że nie było czasu na najkrótsze wyprawy myślami ku temu, co w domu lub w pracy. Każdy dzień inny, improwizowany. Totalne "tu i teraz". Totalny "reset". I to jest w tym wszystkim najważniejsze!
Wkrótce dodam parę zdjęć. A teraz czas nakarmić Azora dziczyzną.
Widzę, że na blogu pojawiła się jakaś tajemnicza, acz surowa autocenzura. A byłam ciekawa, czy pojawią się kolejne odcinki...
OdpowiedzUsuńNadjeziorne wynurzenia skasowałem zaiste... blog nieanonimowy ma swoje minusy...
UsuńZ założenia był to tryptyk. Miło, że przeczytałaś z zaciekawieniem...
Tryptyk z kompozycją otwartą, niedomykającą wątku... Ale mówią przecież, że lepiej wstać od stołu nienasyconym.
UsuńTaki to już dziwny wątek
Usuń