I na nic grube płaszcze, na nic ciepłe szale,
Na nic też rajtuzy, leginsy, korale
Deprecha już zaciera swoje tarcze tnące
I czeka niecierpliwie aż osłabnie słońce
I ciach i sru!
I bach i w ruch!
Ruszyła maszyna po liściach niedbale
W dziupli ma centralnie nasz środkowy palec
Nic jej nie poskromi, nic jej nie powstrzyma
No chyba, że zima!
*****
Na jesień odzywa się we mnie jakiś taki pierwiastek liryczny. Zdaje się, że to już. Wybaczcie! Z innych ciekawostek, to czasami, głównie w listopadowe wieczory, wydaje mi się, że mam na imię Ildefons. Całkiem niekiepsko, prawda?
Deprecha nie ma już u mnie szans, Po tym jak ją zdefiniowałeś, nawet w najbardziej szary, deszczowy dzień - wybuchnę śmiechem i powtórzę sobie pierwsze dwa zdania , Dzięki!
OdpowiedzUsuńCzytam tego posta i mam nieodparte wrażenie, że byłem wczoraj lekko wstawiony...
UsuńI pewnie śnią Ci się same polsko-katolickie litery w nazwisku... ;-)
OdpowiedzUsuńTak, ale wiem, że to tylko sen, który nie jest w stanie zmienić czosnkowego aromatu moich personaliów... :)
Usuń