Błyszcząca tafla szkła flirtowała z jego dostojnym odbiciem. Stał i prężył się przed nią ponętnie, kokieteryjnie wygładzając mechate ubranie. Ustami malował zalotne łuki od minus do plus nieskończoności. Aż w końcu nakarmił swe nozdrza jej aromatem. To był zapach prawdziwej, zwierzęcej miłości - woń, która wymusza działanie. Ruszył ku niej, naparł, przylgnął i rozkołysał. Wydała najczystszy dźwięk uniesienia, który tylko niewprawne ucho mogło pomylić ze skrzypieniem starego zawiasu weneckich drzwi wahadłowych. Buzowało w niej wszystko. Chciała tę chwilę uczynić wiekuistą, chłonąć ją po wsze czasy, rozkoszować się i smakować absolutu, lecz jego już nie było. Przeszedł na drugą stronę. Z realnego świata lustrzanych odbić wkroczył w krainę cieni. Została sama. Przekorny los znowu z niej zadrwił. Odprowadziła go wzrokiem, a na jej ciele opary minionego, ulotnego uczucia skropliły się w małą gorzką, koślawą łzę, która leniwie zsuwała się ku dołowi. Pełzła zostawiając za sobą nieznośne mrowienie. Zatoczyła się jeszcze kreśląc melancholijny kontur przemijania i spadła. Nastała cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz