wtorek, 25 lutego 2014

D jak dynamit

Moja wrodzona powściągliwość została bestialsko zgwałcona! Ciepły, przyjemny potok komplementów napompował moje twórcze ego. Wmówiono mi, że jestem geniuszem; że w mgnieniu oka stanę się dla polskiej sceny blogerskiej tym, kim Iniesta jest dla hiszpańskiej piłki - bez skrupułów zagrano też, jak widać, na mojej futbolowej wrażliwości.

- Ale przecież jest tylu wybitnych blogerów, a ja ledwie zdania klecę. Gdzie mi tam do nich... - całkiem sensownie jeszcze majaczyłem w malignie.

- Wybitnych? - zabrzmiał słodko chichoczący głos, bagatelizujący zupełnie mój respekt dla tuzów tej dyscypliny - Hołownia, Najsztub, Gwiazdowski i cała reszta to tylko plejada przedskoczków torująca ślady i sondująca korytarz powietrzny dla prawdziwego wirtuoza lotów, z dynamitem w...

No właśnie, nie dosłyszałem gdzie. Odpłynąłem. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Najpierw zobaczyłem wielką żółtą plamę - kto wie, może świecono mi w oczy wycofaną z unijnego obiegu żarówą pięciuset watową. Nie pamiętam. Pamiętam tylko, jak żółta plama powoli nabierała kształtów, aż koniec końców dostrzegłem w niej postać Noriakiego Kasai szybującego nad zeskokiem obiektu w Bad Mittendorf. Szeroko prowadzone narty, wzorowo wyciągnięte ciało z charakterystycznie na boki rozłożonymi rękami i rozcapierzonymi palcami. To musiał być on! Bananowo kanarkowy kombinezon raził światłem odbitym mocniej niż księżyc za swoich najlepszych czasów. Na chwilę obraz zniknął. Czerń. Totalna czerń. I znów pojawia się Kasai, tym razem tylko jego rozcapierzona dłoń, jak u pianisty w przedetiudowym stretchingu. Dłoń w żółtej rękawicy. Żółtej zupełnie tak samo, jak żółte było to małe gumowe stworzonko, które lata temu pływało ze mną w wannie. Nagle pojawiają się błony pławne między palcami japońskiego szybownika drastycznie zwiększające powierzchnię nośną. Cóż za fenomen! Cóż za niecodzienny owoc interferencji małej gumowej kaczuszki z rękawicą Kasaiego. I wtedy pojawia się nieznośny szum. Szum powietrza, który na lewo i prawo miota dłonią skoczka, która teraz dla odmiany płynnie przepoczwarza się w włochatego pająka bezskutecznie zmagającego się z astronomicznym ciągiem w ciemnościach karbowanej rury... wiadomo, wyrwanego spod szafy w niewinny sobotni poranek. Wszystko, zamiast telemarku, wieńczy potężny huk.

... dynamit najwyraźniej eksplodował w mej głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz