niedziela, 22 listopada 2015

Makaron

Jem makaron z cukrem i serem. Znaczy z miodem a nie z cukrem, ale to nieistotny detal. Zawsze staram się go jeść dwie godziny przed meczem. Niedługo gramy. Zaraz zdejmę 11 koszulek ze sznurka i 11 par spodenek. Połączę je numerami w 11 pięknych zestawów. Zestawy wrzucę do torby. Do torby wrzucę też 2 piłki, pompkę i rękawice bramkarskie. Torba jest duża.

Sam przed wyjściem ubiorę się już meczowo, w zestaw z numerem 12. Na wierzch ubiorę portki dresowe (luźne) i polara (też luźnego). Wrzucę torbę do auta i pojadę na mecz. Muszę być 30 minut przed czasem, aby moi dzielni zawodnicy zdążyli się przebrać. Będą znów kopać w tej torbie jak krety szukając swojego ulubionego numeru. Czwórka, siódemka, dziesiątka, dziewiątka, jedenastka zejdzie momentalnie. Potem trochę pokapryszą i wezmą co zostało. Dwunastki by nikt nie wziął. W 12 nie gra Messi, Ronaldo, Lewandowski ani Suarez. Dlatego dwunastka jest moja!

Aha, Baśka nie jest alkoholiczką i nie śpi na przystankach. Ojciec Albert nie ma na imię Albert i nie ma mercedesa. Nawet nie mam pewności czy jest ojcem, no bo i czyim? Tak więc wychodzi na to, że jedynie Jan Chrzciciel, gdyby nie odkleił brody, był najbardziej wiarygodną postacią poprzedniej historii.

No ale to wszystko nieistotne. Istotny jest mecz. Dobra gra i dobry wynik!
Idę pakować ekwipunek. Czołem.

środa, 11 listopada 2015

Biały pokój

Otworzyła oczy. Białe ściany pokoju lekko falowały. Nad brązowymi, odrapanymi drzwiami wisiał mały krzyż. Znajdowała się w salezjańskim ośrodku dla bezdomnych z problemem alkoholowym - choć tego akurat nigdy się nie dowiedziała.

Ojciec Albert Gosztyński znalazł ją ostatniej nocy na przystanku tramwajowym na ulicy Karmelickiej. Wracał późno z kościoła Nawiedzenia NMP. Zatrzymał samochód i przez chwilę się jej przyglądał.  Była młodą i całkiem ładną dziewczyną. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się nawet imprezowiczką, której kimnęło się na przystanku. Jednak ojciec Albert miał wyczulone oko. Uważnie obserwował jej skuloną postać wtopioną w metalową ławkę. Jej ręka bezwładnie zwieszona taplała się w kałuży. Ciężko powiedzieć, co analizował, co zwróciło jego uwagę, co było tym elementem, który sprawił, że wysiadł, podniósł ją z ławki i położył na tylnej kanapie samochodu. Zrobił to tak zdecydowanie, tak szybko, tak sprawnie, że gdyby zamiast czarnego mercedesa poruszał się pomarańczową furgonetką z pomarańczowym kogutem mogłoby zdawać się, że oczyszcza przystanek z śmieci.

Leżała teraz na szpitalnym łóżku w ascetycznym pomieszczeniu. W głowie miała pustkę. Nawet nie myślała gdzie jest i jak się tu znalazła. Patrzyła apatycznie w sufit, a sufit patrzył na nią. Patrzyła w krzyżyk, a krzyżyk patrzył na nią. Patrzyła w okno, a okno patrzyło na nią. Patrzyła na klamkę w drzwiach, a klamka w drzwiach drgnęła i wszedł Jan Chrzciciel.

- Jak się czujesz?
- Boli mnie głowa. - wymamrotała z grymasem - Poza tym chyba dobrze - dodała zlęknionym głosem rozpoznając świętego.
- Ojciec Albert Cię do nas przywiózł. Jak masz na imię?
- Baśka.
- Możesz tu zostać jak długo chcesz. Musisz jednak przestrzegać kilku zasad.
- Jakich?
- Jutro Ci je przedstawi  Święty Piotr. Dzisiaj odpoczywaj.
- A gdzie ja jetem?
- W czyśćcu.
- To znaczy, że umarłam? - zapytała przerażona.
- Nie całkiem. Zdecydujesz o tym jutro.

Jan Chrzciciel wyszedł i zamknął za sobą drzwi zostawiając ją w osłupieniu. Za drzwiami odkleił brodę i skinął do Alberta, że wszystko przebiegło według schematu. Nowatorska metoda naprawiania ludzi "na czyściec", opracowana przez Salezjan, była niezwykle skuteczna. Dopracowana w każdym detalu nie dość, że wyrywała ludzi ze szponów nałogu, to jeszcze nadawała ich życiu sens. Z białego pokoju na ziemię wracał niezłomny misjonarz dobra.

Z Baśką się im jednak nie udało. Procedury zawiodły. Ja to wiem. Baśka to moja dziewczyna.