piątek, 18 listopada 2016

Poezja - teorie własne

W poezji, jak prawił Miłosz, kluczowym środkiem artystycznym jest dobór słów. Należy tak je zestawiać, aby nietypowość połączenia poruszała. Można grać kontrastem i hipnotyzować czytelników oksymoronami:

niebiańskimi płomieniami,
czułymi barbarzyńcami,
bezbrzeżnymi wannami,
czy cudowną trzeźwością


Można też grać ostrzej i stosować bardziej drastyczne kompozycje, z głównym naciskiem na szok: 

szmer mielonych ludzkich serc, 
zmurszałe ruchy jelit życia, 
rozwichrzone łajna wdów

Można też całkowicie oddalić się od schematu, czasami poświęcając nawet sens przekazu, i uznać, że tylko absurd daje odbiorcy należytą swobodę i pole do interpretacji:

Czołgi mierzwiły stopami rajskie knedle,
Meduzy wiły warkocze z piasku
Duchy chudły w gminnej kryjówce
Cicho wszędzie, głucho wszędzie
Łabędzie też stopami w piasku - po wielkiemu cichu. 

Sztuczki warto znać, zwłaszcza jak ma się jakieś takie liryczne ciągoty. Pamiętajcie: oksymoron, szok i absurd! - to kwintesencja dzieła wielkiego. Mistrzowie gatunku już w jednym wersie potrafili zawrzeć wszystko. A nasz narodowy mistrz nad mistrzami, dokonywał tego w trzech słowach. W jakich? A w takich: "Litwo, Ojczyzno moja! (...)"




niedziela, 14 sierpnia 2016

Język ojczysty

Jestem już stęskniony za językiem rodzimym. Francuski jest ujmująco melodyjny, ale jakoś chciałoby się też język rozumieć a nie tylko zachwycać jego brzmieniem.  
W końcu jednak wracam do ukochanego Krakowa i znowu rozumiem. Całkiem bezwiednie podsłuchuję ludzi i przyswajam treści. Miłe uczucie. Znowu się jest wśród swoich. Gwar kawiarniany nie jest już niezrozumiałym gęgotem. To język ojczysty! Karmię nim dzielnie me uszy pełen głupiego zachwytu, aż nagle: 

 No, to o której będziesz?
 Co? Nie przyjedziesz!? Sorry, ale nie będę owijać w bawełnę: jesteś pizdą!
 Tak, wiem innym razem, ale dzisiaj mnie wystawiłaś. Jak się spotkamy to dostaniesz po ryju!

Krótko i w punkt. Dosadnie i konkretnie. Bez zbędnych umizgów i wymuszonej kurtuazji. Ot urocza pogawędka dwóch temperamentnych dam. 

Ja chcę do Francji!
 

niedziela, 3 lipca 2016

Po pępkówce

Bezwład totalny. Sam ci ja. Baśka na wczasach.

Może odsłonić okno? Wpuścić trochę światła, a z nim może i trochę życia w siebie. Ale to przecież trzeba by się podnieść i coś ubrać. Dwie podczynności, z czego ta druga obarczona jeszcze dylematem. No bo niby co ubrać? Czyste czy wczorajsze? Wczorajsze śmierdzi a przed ubraniem czystego to tak po prawdzie wypadałoby się umyć. A na mycie to zdecydowanie przedwcześnie. Wariant z odsłanianiem okna bez przyodziewku odrzucam - zbyt brawurowy.

Leżę i czekam. Różne myśli w głowie. Jakieś takie ślamazarne i mało odkrywcze. Ot na przykład nachodzi mnie refleksja, że prawdziwa siła nie pochodzi z mięśni. No bo przecież mięśnie mam a do sklepu iść się nie chce. No właśnie, to skąd pochodzi prawdziwa siła? Z serca chyba. Ale serce to przecież jednak mięsień. Tonę w błędnym kole paradoksów.

Trzmiel trzy trzonki trzymał.
Część chrząszczy coś chrzęści 
Siły jednak nie mam
Pisać dalszej części.  

Oho, na chwilę obudziło się we mnie jakieś liryczne super ego. Ono zawsze mnie przeraża. Tym razem wyraźnie czuć, że inspirację stanowiły zagadnienia nietrywialne, czuć bajroniczny bunt, mickiewiczowskie odklejenie i sztaudyngerowską woltę. Jednym słowem porażka.

Idę pod prysznic.

wtorek, 21 czerwca 2016

Euro

Dziś pójdę pobiegać. Szybko skrobnę na blogu, co tam u mnie słychać i oddam się oczyszczającej mocy joggingu. A zatem, Drodzy Czytelnicy, już karmię Was najnowszymi faktami. W ogrodzie pojawiły się dwa leżaki. Na jednym wyleguje się Baśka, na drugim - jej książki. W domu niezmącona babą atmosfera Euro. Streaming za streamingiem wciągam roziskrzonymi oczyma.  Sześć grup, w każdej cztery drużyny, każda drużyna to kilkunastu zawodników, do tego dochodzą mecze, bramki, kartki, wykluczenia, błędy sędziego... i ja to wszystko świetnie ogarniam. A przecież nierzadko oglądam i dokształcam się przy znikomej trzeźwości.
Ćwiczę pamięć. Bodźcuję synapsy. Fałduję korę. Stymuluję przysadkę. Napinam szyszynkę. Rozwijam się. Doskonalę. A to mi jeszcze miauczy z leżaka, że czas trwonię! I że szyszynka odpowiada za sen a nie za rozwój!

Ma leżak to niech leży! I się cieszy, że komarów nie ma. – tak jej powiedziałem.
Polska Biało - Czerwoni!


No to czas na jogging! A potem Hiszpania – Chorwacja, szlagier w grupie D. 

piątek, 6 maja 2016

Zgrzyty w piątkowy wieczór

Są takie magiczne momenty, kiedy człowiek czuje, że jest ponad wszelkimi problemami tego świata. Kiedy unosi się i buja w obłokach chillout'u. Kiedy akceptuje wszystko i wszystkich. Kiedy czerpie radość i błogość z każdej drobinki materii. A osiągnięta harmonia ciała i ducha daje zuchwałe poczucie stabilności stanu niebiańskiej beztroski. Poczucie, że idylla trwać będzie wiecznie.
Baśka siedzi w kuchni, sączy wino i chyba właśnie tak ma.

Ja jestem w pokoju. Siadam przy biurku. Odpalam kompa. Wchodzę na fejsa i mozolnie przewijam ścianę. Nic ciekawego. W drugiej zakładce uruchamiam meczyki, zacieram ręce i czekam.

I nim się mecz załaduje, z kuchni dochodzi mnie ponure milczenie roztrzaskiwanej nirwany.

sobota, 26 marca 2016

Koszyk

Od czasu do czasu wiatr delikatnie podwiewał białą serwetkę. W tych rzadkich chwilach czekoladowy zajączek z zaciekawieniem łypał okiem przez oka wiklinowego koszyka. Patrzył i utwierdzał się w przeświadczeniu, że świat zasadniczo składa się z płotów i ogrodzeń. Barykad zdecydowanie zbyt wysokich do pokonania, zwłaszcza, że od siedzenia na gorącej babce stracił całkowicie czucie w nadtopionych nogach.

Przez przeciwległą burtę, z pomiędzy bukszpanowych zarośli całkiem odważnie wychylał łeb cukrowy baran. Rozsadzało go wczesnowiosenne libido, pulsowało w nim życie i wzywał zew natury. Zerkał lubieżnie do innych koszyków. A tam wszędzie same barany! Wypindrzone, wymalowane, metroseksualne barany! Owiec ni chuja! Dramat nieludzki! Kebabie fatum! Wełniany los! Z trudem hamował bek rozpaczy, wzbierający w nim gdzieś tam na spodzie podbrzusza. Nie wypada przecież przy wielkiej sobocie i przy małym niewinnym kurczaku godowych lamentów odstawiać.

No właśnie, mały, żółty piankowy kurczak rozmiaru XS (z chowu taśmowego) usadowił się wysoko, tuż pod samym pałąkiem. Też nie było mu do śmiechu. Nie gdakał, nie gderał, nie kokosił się, ino bacznie patrzył: to na świat, to na wnętrze kosza, a szczególnie na ciemne jaja trącące cebulą. Te ostatnie nie dawały mu spokoju i rozbudzały w nim ksenofobiczne lęki. Po co takie jaja się rodzą? Po co to komu? No po co?  

Ot klasyczny polski koszyk: czarny zając, żółty kurczak, biały baran, śniade jaja. Smutki, lęki, brak perspektyw. Nasze polskie, monoetniczne multi kulti!

Z okazji świąt Wielkiej Nocy, życzę Wam Wszystkim dużo radości i optymizmu! Niech siła Zmartwychwstania poskromi w nas ten biadolący zwierzyniec! Alleluja!

Ore ore szabadabada amore :)




niedziela, 21 lutego 2016

Zmory

Luty ogłosiłem miesiącem trzeźwości. Nie piję. Nie piję już 21 dni. Brzmi to trochę jak wyznanie alkoholika. Chwilowa wstrzemięźliwość, która ma zbudować przekonanie, że problem alkoholizmu go nie dotyczy.

U mnie ta asceza raczej z innych pobudek: detoksykacja, odnowa biologiczna, przemiana jowialna, rewitalizacja gastralna z akcentem na odszlamienie mózgu i jelit. Jednym słowem transformacja. Wszystko to ma sprawić, że na wiosnę z suchego chabazia przepoczwarzę się w pięknego żonkila.

Póki co, łatwo jednak nie jest. Dopadają mnie wszelkie syndromy odstawienia, zespoły abstynenckie i inne tam takie. Do tego te ustawiczne podszepty szatana, że zdrowe życie nie warte jest funta kłaków i na domiar złego jest ono zupełnie wbrew naturze. Od czasu do czasu prześladują mnie też jakieś majaki, demony, potwory i zjawy. Jako dowód załączam zdjęcia.








Nie poddaję się jednak -  jeszcze tylko 8 dni!





sobota, 30 stycznia 2016

Grafomania - wprawki

Przystanął i przeglądnął się w przeszklonych drzwiach. Wygładził połacie marynarki i poprawił kapelusz. Przyglądał się sobie uważnie, ale nie znalazł już więcej żadnych uchybień. Nim wszedł wykręcił jeszcze ustami ósemkę i pociągnął znacząco nosem. Na sali czekał na niego rozentuzjazmowany tłum. Pewnym krokiem ruszył w kierunku mównicy. Podniosła się wrzawa. Starał się zachować chłód i trzeźwość umysłu. Nie udało się. Zatoczył się i wyjebał. Nastała cisza.

Błyszcząca tafla szkła flirtowała z jego dostojnym odbiciem. Stał i prężył się przed nią ponętnie, kokieteryjnie wygładzając mechate ubranie. Ustami malował zalotne łuki od minus do plus nieskończoności. Aż w końcu nakarmił swe nozdrza jej aromatem. To był zapach prawdziwej, zwierzęcej miłości - woń, która wymusza działanie. Ruszył ku niej, naparł, przylgnął i rozkołysał. Wydała najczystszy dźwięk uniesienia, który tylko niewprawne ucho mogło pomylić ze skrzypieniem starego zawiasu weneckich drzwi wahadłowych. Buzowało w niej wszystko. Chciała tę chwilę uczynić wiekuistą, chłonąć ją po wsze czasy, rozkoszować się i smakować absolutu, lecz jego już nie było. Przeszedł na drugą stronę. Z realnego świata lustrzanych odbić wkroczył w krainę cieni. Została sama. Przekorny los znowu z niej zadrwił. Odprowadziła go wzrokiem, a na jej ciele opary minionego, ulotnego uczucia skropliły się w małą gorzką, koślawą łzę, która leniwie zsuwała się ku dołowi. Pełzła zostawiając za sobą nieznośne mrowienie. Zatoczyła się jeszcze kreśląc melancholijny kontur przemijania i spadła. Nastała cisza.


    

niedziela, 24 stycznia 2016

Partnerka

- Porozmawiajmy proszę, bo tak dłużej być nie może! - Baśkę bierze na rozkminy. 
- O czym? - odpowiadam niepewnym, zdezorientowanym głosem wietrząc problemy. 
- O związku. Kim na przykład jest dla ciebie partnerka w związku? - tak czułem. Nie dość, że głowę świdruje mi jeszcze wczorajsze piwo to teraz dodatkowo trudne tematy. Próbuję salwować się jakimś górnolotnym truizmem i mówię:

- Partnerka w związku jest WSZYSTKIM, Kochanie! - dorzucam do tej myśli głupkowaty uśmiech.
- Ale serio pytam. - wbija we mnie karcące i surowe spojrzenie.
- Hmm... aaaa.... serio. A jak serio, to, to partner jest wszystkim. - a to mi się żart udał, którym rozbawiłem sam siebie. Mina Baśki mówiła dobitnie, że tylko siebie. 

I na tym żarty się skończyły. Zostałem brutalnie przyprowadzony do porządku, przeczołgany, przećwiczony aż w końcu po licznych wskazówkach, podpowiedziach i pytaniach naprowadzających doszedłem do prawidłowej odpowiedzi na postawione pytanie. Otóż, partnerka w związku jest najcudowniejszym obiektem, o który trzeba dbać i się troszczyć. Należy ją ustawicznie adorować i chłonąć treści płynące z jej cudownych ust. W szczególności należy delektować się jej pięknem, mądrością i wyjątkową wrażliwością. W zamian, partnerka od czasu do czasu uraczy nas pouczającymi pogadankami o sprawach istotnych. Kac.

czwartek, 14 stycznia 2016

Rock Radio - przedawkowanie

Jadę do pracy. W samochodzie słucham Rock Radia. Lecą reklamy, potem piosenka lub dwie, a potem znowu reklamy. Nie przełączam stacji. Słucham reklam. Postanawiam słuchać ich świadomie, z pełnym zaangażowaniem. Odkrywam, że ich teksty znam prawie na pamięć – a z pewnością lepiej niż teksty promowanych hitów James Bay’a czy Coldplay’a.  Mogłem coś przeinaczyć, ale pi razy drzwi w bloku reklamowym poleciała taka lista:

  • Calominal – leczenie nadwagi
  • Szampon DX2 – na siwienie włosów
  • Irigasin – płyn do płukania zatok i nosa
  • NeoMag Skurcz – magnez
  • Procto-hemolan – na hemoroidy
  • Lactacyd Acti – żel do higieny intymnej
  • Desmoxan – na rzucenie palenia
  • Apetiblock – hamuje napady głodu
  • Diohespan max – na żylaki
  • Liderin – na sukcesy seksualne
  • Renopuren – na zatoki
  • Aromactiv – na przeziębienie 
  • Lactocontrol – na nietolerancję laktozy
  • Halitomin – na nieswieży oddech


To jest nie do wiary. Same suplementy. Wyobrażam sobie wszystkie te preparaty: parę butelczyn i stos kolorowych pigułek na stole. Na krześle przy stole widzę grubego, siwego, przeziębionego, pokurczonego faceta. Gasi papierosa a z ust leniwie wypuszcza dym i przerażający odór siarki. Gołe nogi dekorują podskórne inkrustacje z sinozielonych, dorodnych żylaków. W żołądku burczy a jelita buzują. Łydki i uda spięte i drżące. Między nogami dla odmiany nieruchoma wiotkość. Jedną ręką sięga po te wszystkie piguły, drugą drapie się po swędzącej dupie i wierzy, że niebawem wszystko będzie dobrze.

Ot taki rodzi mi się obraz statystycznego słuchacza rockowej rozgłośni. Chce mi się krzyczeć. Krzyczę. Jakaś baba w radiu krzyczy wraz ze mną. Ja krzyczę naprawdę. Ona tylko udaje. Reklamuje Valerin Max (na uspokojenie). Jej wrzask wieńczy blok reklamowy. Ufff. Zaraz puszczą piosenkę – pewnie (o ironio!) coś z repertuaru Placebo. Nie dowiem się tego. Jestem pod pracą. Wysiadam.

sobota, 2 stycznia 2016

Bieganie

Na termometrze -10 stopni. Samochód nie zapalił w pierwszym podejściu. Jedenastoletni akumulator potrzebował dodatkowego amperażu z prostownika rozruchowego. Udało się. Jedziemy z Barbarą do lasu pobiegać. Jedziemy za Kraków, gdyż bieganie zimą w miejskim smogu nie wchodzi w grę

A co będzie jak po przebieżce zziajani i wyczerpani wrócimy na leśny parking a auto znowu nie odpali? - przez chwilę przelatuje mi przez głowę lekka obawa. Nie straszna mi ona jednak. Jestem przecież z Basią, a ona ostatnio przeżywa fascynację Bear Gryllsem i jego szkołą przetrwania. Zna zapewne mnóstwo sposobów jak przeżyć w dzikim lesie, w ekstremalnych warunkach. Zresztą ja też zostałem zmuszony do obejrzenia youtubowej kolekcji jego surwiwalowych dokonań. Mimo wszystko wysławiam obawę:

- A co będzie jak po bieganiu auto nie zapali?
- Przejdziemy 300 metrów do wsi i poprosimy kogoś, aby odpalić na kable.
- Tak po prostu?
- Tak
- To nie będziemy rozpalać ogniska? Nie będziemy budować domu z gałęzi? Nie będziemy polować na wiewiórki? - pytam zawiedziony.
- Nie.
- To ja chociaż na wszelki wypadek nasikam do bidonu. Gościowi na pustyni uratowało to życie. 

Obawy były jednak całkiem nieuzasadnione. Biegało się wyśmienicie. Auto odpaliło i wróciliśmy cało do domu. Mogę zatem teraz spokojnie, pełen energii i radości życzyć Wam "Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!". 

Baśka odwraca wzrok. Jest chyba lekko zmanierowana. Drażnią ją toasty wznoszone do monitora bidonem.