sobota, 20 czerwca 2015

Agata

Dzisiaj jestem jakiś osłabiony. Niby wczoraj wzmocniłem się kebabem - w zasadzie, było to nawet już dzisiaj, bo około 3 w nocy - ale morze alkoholu jakie wcześniej wchłonąłem niweczy zalety odżywcze kebaba i wszelkich innych posiłków. Jednym słowem: kac. A wiadomo, kac to czas zatrzymania, zadumy i refleksji. Specyficzna to jednak refleksja. Nie krąży ona wokół prozaicznych tematów typu miłość czy sens życia, lecz powoli, leniwie, spiralnym ruchem próbuje dotrzeć głębiej. Stawia pytania trudniejsze. A w jądrze tej galaktycznej refleksji zawsze zasadza się ta sama zagadka: "Jak ja kurwa wróciłem do domu?"

O 11 rano pobudka, a już o 13 pierwsza próba wyjścia z łóżka. Próbie tej towarzyszy jęk egzystencji złamany jakąś dozą zachwytu. Odkrywam bowiem, że mam na sobie strój do spania. Co prawda tylko część górną, ale zawsze to coś! I spodnie wiszą na krześle, a nie leżą na podłodze. Cmokam z zachwytu nad sobą. Półnagi sunę do lodówki, odgryzam kawałek chorizo i wracam je przeżuwać pod kołdrę. Żuję gapiąc się w sufit i nagle przypominam sobie Agatę - rekonstrukcja zdarzeń w toku! Z kebabem przewędrowałem jeden przystanek, potem kolejne dwa podjechałem autobusem nocnym (zapewne na gapę) i potem drepcząc do domu spotkałem Agatę. Stało dziewczę po drugiej stronie ulicy ze spuszczoną głową. Już ją minąłem, przeszedłem nawet ze sto metrów dalej i wtedy jakiś głos wewnętrzny kazał mi wrócić. Wróciłem i zionąc kuchnią pseudo arabską zapytałem czy wszystko w porządku. Odpowiedzi jednak nie pamiętam. Pamiętam, że dziewczę przytuliłem i zacząłem odprowadzać do domu. Zasłuchałem się w jej historię, z której również nic nie pamiętam. Była chyba o jej chłopaku. Słuchając jej odpłynąłem. Ocknąłem się dopiero pod kościołem Św. Jadwigi. "Oho, to my już pod kościołem! To ja już chyba będę wracał" - rzekłem. Rozsądek najwyraźniej przegonił podrygi empatii. Przytuliliśmy się na pożegnanie i jąłem wracać. Jeszcze z oddali krzyknąłem: "Jak masz na imię?". "Agata" - odkrzyknęła. "Jajanek" - pomachałem, uśmiechnąłem się serdecznie i chwilę potem zgiąłem się za krzakiem i puściłem pawia.

No dobra, pawia nie puściłem, Tak tylko chciałem udramatyzować i podkoloryzować rozstanie z Agatą. W każdym razie dobrze, że ją spotkałem. To chyba była fajna dziewczyna. Choć całkowitej pewności nie mam. Zresztą podobnie sprawa ma się z kebabem.
 
Moja wątroba pracuje na pełnych obrotach i zabiera energię innym organom, mózgowi zwłaszcza. Chorizo przeżułem już całe, zaraz upiekę łososia. W kieszeniach spodni odnajduję portfel i telefon. Uff, nic nie zgubiłem. Znajduję jeszcze bilet, zakupiony w autobusie o 3:13, nieskasowany. Ciekawe czy zapomniałem skasować czy też nadziewanie automatu bilonem wypełniło mi całą podróż i na skasowanie zwyczajnie brakło czasu. Tego się już nie dowiem. Pamiętam tylko Agatę i trochę mniej ostro kebaba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz