piątek, 8 sierpnia 2014

Rowery - część I

Turystyka rowerowa to zło. Może nie tyle zło dla ciała, ale z pewnością zło dla dupy.

W zasadzie na tym mógłbym zakończyć relację z tegorocznej eskapady. Jest myśl. Jest przekaz. Jest pole do interpretacji. Może nawet i jest refleksja. Po co więc pisać dalej?

Ano po to, aby na ten przykład sięgnąć po literacką nagrodę Nobla! Niech zacne jury ma materiał do piania z zachwytu. Niech sobie tam w Sztokholmie radośnie ucztują nad Kocim Wentylem zatapiając się w kolejnych akapitach.
Jest rzecz jasna też inny, bardziej przyziemny powód. Ten sam, który napędzał Cejrowskiego do pisania sprawozdań z wypraw. Oczywiście chodzi o autolans i nakreślenie własnej zajebistości!

No to zaczynamy!

Po tygodniach morderczych treningów, obozów kondycyjnych, ścisłej dyscypliny żywieniowej przyszedł sądny dzień, dzień 26 lipca. To właśnie w imieniny Anny wypadał start wakacyjnej wyprawy rowerowej. Trzech żylastych, idealnie wyrzeźbionych mężczyzn, o wzorowej muskulaturze zapakowało swe rowery ekwipunkiem turystycznym, szczelnie wypełniając sześćdziesięciolitrowe sakwy! Atletyczne uda opięte lycrowymi cyklo-gaciami oraz łydki, których nie powstydziłby się Szurkowski Ryś przykuwały spojrzenia żegnającego nas pospólstwa. Ruszyliśmy w pełnym słońcu. Korby zatrzeszczały pod naporem stóp, łańcuchy napięły się do granic wytrzymałości, ramy zajęczały, koła się ugięły, a siodełka zaczęły swoją mozolną rzeźbę w skalistych pośladkach! Powiat bocheński wypełnił się naszym majestatem.

Ostra wspinaczka pod Nowy Wiśnicz, potem Muchówka, potem Łososina Dolna, Gródek nad Dunajcem i już na liczniku 4 piwa! Ruszamy dalej i mijamy kolejne mieściny kierując się na Szymbark. Gdzieś po drodze uzupełniamy płyny i przy płynie numer 6 pojawia się ona!

"Czy wy musicie tyle pić? Opamiętajcie się!" - krzyczy.

Basia, istota absolutnie niepotężna, nieżylasta i nieatletyczna jedzie z nami. Też ma rower, też ma ciężkie sakwy, też jedzie pod górę i pod wiatr - jedynie jakimś sposobem nie chleje tyle co my. Najwyraźniej się mniej poci - ot taki jej feler. Jak łatwo odgadnąć szybko stała się ona Orędowniczką naszego odwodnienia. Zupełnie sobie bimbała z pełnych przejęcia wyznań:

"Patrz, szóste piwo a ja jeszcze dzisiaj nie sikałem."

W końcu dojechaliśmy na free camp za Szymbarkiem. Kościsty krokodyl i dwie gorzkawe anakondy upolowane dętką rowerową i zatłuczone pompką musiały nam wystarczyć jako strawa kolacyjna. Na szczęście nikt nie kwestionował konieczności zapicia parszywego mięsiwa. Noc pod wiatą minęła bez przygód. Niedźwiedź przyjdzie później.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz