poniedziałek, 15 września 2014

Jesień

Idzie jesień. A tuż przy niej wiadomo, drepcze mała, szara, wredna pizda, o imieniu Deprecha. I wywraca świńskimi oczkami czyhając na moment naszej nieuwagi. Czai się, by znienacka jednym susem wbić się w nasz krwiobieg i wtłoczyć do niego cierpką toksynę.

I na nic grube płaszcze, na nic ciepłe szale, 
Na nic też rajtuzy, leginsy, korale
Deprecha już zaciera swoje tarcze tnące
I czeka niecierpliwie aż osłabnie słońce

I ciach i sru!
I bach i w ruch!
Ruszyła maszyna po liściach niedbale
W dziupli ma centralnie nasz środkowy palec
Nic jej nie poskromi, nic jej nie powstrzyma
No chyba, że zima!

*****

Na jesień odzywa się we mnie jakiś taki pierwiastek liryczny. Zdaje się, że to już. Wybaczcie! Z innych ciekawostek, to czasami, głównie w listopadowe wieczory, wydaje mi się, że mam na imię Ildefons. Całkiem niekiepsko, prawda? 


4 komentarze:

  1. Deprecha nie ma już u mnie szans, Po tym jak ją zdefiniowałeś, nawet w najbardziej szary, deszczowy dzień - wybuchnę śmiechem i powtórzę sobie pierwsze dwa zdania , Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam tego posta i mam nieodparte wrażenie, że byłem wczoraj lekko wstawiony...

      Usuń
  2. I pewnie śnią Ci się same polsko-katolickie litery w nazwisku... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale wiem, że to tylko sen, który nie jest w stanie zmienić czosnkowego aromatu moich personaliów... :)

      Usuń