niedziela, 26 października 2014

Jesienią gotujemy zupy

Jesień to czas refleksji i zadumy. Czas, w którym nasze myśli stymulowane nędzą krajobrazu chętnie opuszczają codzienny grajdołek w poszukiwaniu głębszego sensu. Uciekają gdzieś hen daleko szukając odpowiedniej perspektywy, aby ogarnąć nasze jestestwo.

Dbajmy jednak o to, aby ta ich ucieczka była kontrolowana. Niech będą niczym latawiec na mocnym sznurku. Nie pozwólmy im wzbić się zbyt wysoko! Jest bowiem realne ryzyko, że stamtąd dostrzec by mogły całkowitą iluzję teraźniejszości. A wtedy depresja, płacz, lament i ostatni sakrament.

Toteż zaduma i refleksja winna mieć wymiar lekko cucący, a nie nokautujący. Dlatego też dzisiaj, po tym krótkim filozoficznym dyrdymoleniu, zanurzymy się zupełnie w doczesności, a dokładniej, zanurzymy się w zupie pomidorowej.

Czas przygotowania: około 2 godzin.
Do zupy potrzebujemy:

  • 1 naiwna osoba umiejąca gotować
  • minimalne umiejętności aktorskie 
  • pieniądze na składniki (opcjonalnie) 

Do naiwnej osoby dzwonimy i słabym głosem pytamy "Cześć, co tam słychać?" - przecinek w tej powitalnej kwestii zastępujemy przeraźliwym kaszlnięciem. Następnie w kilku zdaniach malujemy dramatyczny obraz naszej ciężkiej sytuacji, z naciskiem na nieporadność. Krótko mówiąc, na litość wabimy kucharza do naszej kuchni. W ostateczności, jak nie bardzo wychodzi, można sięgnąć po technikę "na nieżyjącą babcię". Z nostalgią w głosie mówimy: "Dawniej jak rozkładało mnie choróbsko to babcina pomidorówka stawiała mnie na nogi... szkoda, że to już wyłącznie wspomnienie..." i wypowiedź wieńczymy umęczonym westchnięciem. Wiem, że ta technika może budzić mieszane uczucia, ale skuteczności nie można jej odmówić.
Po około 60 minutach od dobrze przeprowadzonej rozmowy powinniśmy witać gościa z siatkami pełnymi zakupów. Oddajemy mu kuchnie, a sami wędrujemy do wyra i niecierpliwie czekamy. Po kolejnych 60 minutach zupa powinna być już gotowa. Wypełzamy spod kołdry, zwracamy gościowi pieniądze (o ile je mamy) i troskliwie mówiąc "nie chcę Cię zarazić" czule wypychamy go z mieszkania.

Udało się. Zaglądamy do garnka i uśmiechamy się do zupy. A zdarza się czasem, że zupa ów szelmowski uśmiech nam odwzajemnia. 



Wiem. Jestem potworem. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz