poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ida

Wyróżnienia, nagrody, nominacje, Oskary... te wszystkie słowa padają ostatnio w kontekście filmu "Ida". Jako bloger z aspiracjami celebryckimi nie mogłem zatem nie obejrzeć. Jestem świeżo po seansie i przyznaję, że film jest dobry! Jest poruszający, smutny, przygnębiający, ale nie ma w sobie nic - a na to jestem potwornie wyczulony - z wyciskacza łez. W szczególności nie ma w nim karykaturalnego piętrzenia nieszczęść i innych tanich chwytów, których jedynym celem jest wzbudzenie u widza litości i współczucia.

W ogóle to rzadko chodzę do kina. Tym razem wybrałem się "Pod Barany". Przed seansem tłum osób nerwowo oczekuje na otwarcie sali. Średnia wieku wysoka. Zawyżona znacząco przez leciwe damy w beretach. W końcu drzwi się otwierają. Tłum rusza do szturmu i napiera na cherlawego biletera. Mam przez chwilę wrażenie, że grupa widzów przybiegła tutaj prosto z lidlowej promocji karpia. "Już się chyba zaczęło" - podgrzewam atmosferę. W końcu jesteśmy w środku. Siadamy. Pełna sala. Ludzie gadają, wiercą się jak banda uczniów z niższych klas szkoły podstawowej. Nie ma reklam. Puszczają Idę. Jarmark stopniowo gaśnie.

Ida nie ściska znienacka za gardło. Ida jest strumieniem, który powoli, równomiernie ściska wszystko. Przynajmniej mnie jakoś zgniotło i autentycznie przygnębiło.

Po ostatniej scenie salę kinową przeszło jakieś westchnienie ulgi i zapanowała kompletna cisza. Wszyscy siedzą przytłoczeni balastem, który wchłonęli z ekranu.  Gdyby z ostatniego rzędu ktoś ryknął z radosnym, pijackim zaśpiewem: "Kurwa, ale to piękne było!" to byłby moim bohaterem! - ale ja jestem trochę zryty i lubię spontaniczne, mocne kontrasty.

Są też dwie sprawy, które mnie w samym filmie trochę drażniły. Myślę, że ambitne, dobre kino nie musi sięgać po wyeksploatowaną tematykę homoseksualną czy żydowską. To taki tani chwyt komercyjny, który ma być trampoliną do rozgłosu i sukcesu. Przy scenie, w której widz dowiaduje się, że Ida jest Żydówką pomyślałem sobie: "szkoda, że nie lesbą". I ta myśl to nie jest owoc braku tolerancji, to ewidentnie zmęczenie materiału.

Druga sprawa to  nietypowy format jak i samo kadrowanie. Z jednej strony zawężenie ekranu ogniskuje uwagę widza na tym, co ważne, z drugiej - kadrowanie, które często wycina pół postaci pod koniec seansu zaczęło mnie drażnić i męczyć. Odbierałem to jako zbyt mocno dominującą formę nad treścią. Można to było chyba zrobić subtelniej.

Ale to naprawdę drobiazgi, może nawet czepialstwo. Na pewno film warto zobaczyć. I przestrzegam stanowczo, że nie nadaje się on na aperitif przed sylwestrową balangą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz