sobota, 24 maja 2014

Wariat

Spotkałem wariata na przystanku pod Biprostalem. Chyba prawdziwego. Trzymał się lekko z boku i palił papierosa. Tańcował na rozedrganych nogach wokół reklamówki i siatki szmacianki, które stabilnie ulokował na płycie chodnikowej. Od czas do czasu wykonywał trzy kroki w moją stronę i mówił z pełną przejęcia twarzą:
"Wszędzie są agenci! Jak mam żyć jak cały czas jestem obserwowany? U siedmiu psychiatrów byłem i żaden mnie nie zdiagnozował. Żadnej choroby. A niby tacy fachowcy. Szkoda gadać. Już więcej nie pójdę do nich. Zresztą po co iść, jak wiadomo, że oni to wszyscy agenci. I po co to wszystko?"
Po czym odskakiwał z powrotem do swoich nieruchomych partnerek tanecznych i pląsał chybotliwie, Chwilę wirował okadzając dymem z peta swój mikro dens-flor i znowu wyskakiwał ku mnie i perorował o agentach. Patrzyłem na niego z dziką fascynacją i kląłem w duchu, gdy nadjeżdżał mój tramwaj. Wariat wariata rozpozna - pomyślałem sobie i pobłażliwym uśmiechem pożegnałem przystankowego mistrza fokstrota.

A w tramwaju jak to w tramwaju. Wszyscy wgapieni w telefony coś tam sobie po ekranach kciukami śturają. Niby się na mnie nie gapią, niby mnie ignorują, ale nie ze mną te numery! Parszywi agenci!

1 komentarz: