środa, 5 marca 2014

40 chomików na 40 dni postu

Środa Popielcowa to świetna okazja, żeby zaszaleć i zaistnieć jakimś wielkim postem. Takim, którym karmić się można przez dni przynajmniej czterdzieści. Najlepiej jakby udało mi się wykrzesać z siebie coś mocno uduchowionego, oscylującego na pograniczu ascezy i pokarnawałowej refleksji.
No cóż, w tych obszarach nie czuję się zbyt mocno. Poza tym nie mam aspiracji do moralizowania, ani nie mam ochoty do kreowania siebie na blogowego kaznodzieję. Zawiedzionych przepraszam!

Dziś będzie o chomikach! Biedne 40 myszowatych stworzeń, które przewinęło się przez moje dzieciństwo. Wszystkich już nie pamiętam, ale przeprowadzony lata temu ścisły rachunek wykazał, że było ich dokładnie 40.

Była Kuleczka, która - nęcona kolorem - padła bez tchu po konsumpcji plastikowego, pomarańczowego jak marchewka kołowrotka wybiegowego. Był Bałwanek, który swoją podróż ku wolności zakończył tragicznie pod wanną. Był Węgielek, który niczym alpinista osunął się w przepaść między ścianą a szafą. Upadek pewnie by przeżył, ale plecy szafy wraz z krzywą ścianą sprawiły, że zaklinował się bidulek w połowie. Drugą część lotu ku podłodze dokończył po długich dniach dwóch, już jako Diamencik (sztywniejsza postać Węgielka). Była też Szaraczka. Okaz laboratoryjny. Nie wiem, co to było za laboratorium, ale żywot Szaraczki do najdłuższych nie należał a końca dobiegł na rękach mej siostry w dzień jej pierwszej komunii. Radosny dzień w mgnieniu oka stał się dniem traumy. Traumy, którą skutecznie odpędzić się udało nabywając pięć nowych, małych, futrzanych, strzygących wąsikami pyszczków.

I znowu się zaczęło. Izaurę, urodą przewyższającą serialową imienniczkę,  zdecydowanie zgubił instynkt poznawczy. Chcąc zapewne dogłębnie zbadać, jak jej świat wygląda od spodu zginęła nagle, przygnieciona własnym akwarium. Czarnulek, chyba też wychowanek wspomnianego laboratorium, był okazem szczególnym. Rozstępujące się gęste futerko pod wpływem dziecięcych dmuchnięć odsłaniało skórę w kolorze innym niż różowy. Odsłaniało skórę czarną. Taki chomiczy murzynek! Niezwykły. Wkrótce jednak okazało się, że to czerniak! I tak po krótkiej bytności u nas na chomiczych wczasach, wrócił z powrotem na łono laboratoryjnych badań. Może za dużo słońca. Sam nie wiem. Zapewnienia rodziców, że Czarnulek ma się dobrze, terapia przebiega dobrze i na pewno z tego wyjdzie nie były w stanie ukoić bólu po takiej stracie. Dopiero pół tuzina nowych obiektów westchnień dających ujście dziecięcej nadopiekuńczości załatwiło sprawę.
Wszystkich ich losów już nie pamiętam. Koniec końców po erze chomików nastała krótka era kury, potem miesiąc jeża a potem już całkiem zwyczajnie panował kot i pies.

Dziś bez morału. Choć i tak wyszło chyba dość refleksyjnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz