wtorek, 25 marca 2014

Zapchajdziura

Dziś będzie jednak krótko. Nie jestem bowiem blogerskim Mousesem Kiptanui, który to może mknąć gepardzim tempem od startu do dowolnie odległej mety. Jestem ułomnym amatorem i po 50 słowach łapię już zadyszkę.

Na jawie niewiele się dzieje, niestety podobnie jest w materii sennej toteż, aby utrzymać ciągłość bloga, zmuszony jestem do sięgnięcia pamięcią wstecz, zmuszony jestem do wygrzebania czegoś ciekawego z przygód dawno minionych. Sama ta myśl wywołuje we mnie uczucia mieszane. Z jednej strony karmienie się wspomnieniami świadczy o jakimś wypaleniu formuły teraźniejszości, świadczy o jałowości życia bieżącego, z drugiej zaś szalone wspomnienia warto utrwalać, wszak one stanowią antidotum lepsze niż turbo psychotropy na marazm codzienności.
Jeśli spotykamy kogoś po roku i na pytanie "co słychać?" odpowiadamy zupełnie naturalnie "stara bieda, jakoś leci..." wtedy powinna zapalić nam się czerwona lampka. Wycie syren winno wtargnąć przez uszy do naszej mózgownicy śmiertelnie poważnie alarmując: "Nie pali się!".
Jak zaprószyć w sobie ogień na nowo? - to temat dość trudny i z tego co wiem jedzenie chrustu chyba nie wystarczy.
Zostawmy to jednak i powspominajmy.
Albo nie! Powymyślajmy.

Piękna kwiecista majowa łąka, trawami kołysze delikatny wiatr. Ona biegnie w sukni, on biegnie w spodniach. Biegną ku sobie z przeciwległych stron kwiecistej majowej łąki. Ich wyciągnięte ręce dzieli już niewiele, jakieś dwie czterdzieste siódme wiorsty, czyli zupełnie nie wiadomo ile. Biegną pięknie, by paść sobie w ramiona. Padają. Teraz już wirują. Siła odśrodkowa sprawia, że falbany sukni zataczają obszerne koła ogołacając liczne dmuchawce z puszku. Jego policzki nie ustępują falbanom i też falują, falują jak galaretka pedigree w brzuchu otrzepującego się psa. Tracą równowagę, przewracają się, lecz nie przestają wirować. Toczą się jak kosmicznie szybki walec drogowy, toczą się ku przepaści zostawiając za sobą wyprasowany pas zieleni. To ona na nim, to on na niej, to on pod nią, to ona pod nim, wirują, a niewymierny ułamek wiorsty dzielący ich od skraju przepaści pomniejsza się z każdą sekundą. W końcu tracą łąkę pod sobą. Lecą w dół, prosto na skały. Patrzę na nich, umysł doprojektowuje czarny dym i warkot, i widzę zestrzelony helikopter. Spadają wirując. Głuchy huk. Nie ma wybuchu. To koniec. Odeszli. Osierocili dwa konta w portalu randkowym.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz