czwartek, 13 marca 2014

Post numer SIEDEM

Huh, kolejny rok minął jak z bicza strzelił. Ale jaki rok mija w marcu? Rok żaby? Rok zająca? Kuny? Lisa? Ryjówki? Otóż nie! Dziś minął pierwszy rok pontyfikatu argentyńskiego następcy Josepha Ratzingera. Jaki to był rok? Nie mam zielonego pojęcia.

Jorge Mario Bergoglio został wybrany na papieża dokładnie dnia trzynastego marca 2013 roku. Zapewne nie brakuje głosów, że gdyby rok miał trzynaście miesięcy, wybór ten nastąpiłby odpowiednio później. Nie bawmy się jednak w numerologię, bo nie o to chodzi. Tym bardziej, że wybrany został zupełnie zwyczajnie w okolicach godziny 19. Trzynasta to była w tamtym momencie może w Bogocie, więc dywagacje na temat magii liczb zostawmy Kolumbijczykom.

Cóż Czytelnik Kociego Wentylu wie o Jorge Bergoglio? Oczywiście oprócz bardzo przydatnych informacji z powyższego akapitu.

Otóż zapewne wiemy, że papież Franciszek jest sympatyczny, skromny i niespecjalną wagę przywiązuje do bogactwa. O jakże to niezwykłe na tle tych pazernych, pławiących się w luksusach sutannowych, dostojnych eminencji! A zatem może wybrano go specjalnie, aby podreperować kiepski wizerunek kościoła? A może ta skromność to tylko taka poza, taki chwyt marketingowy? A może wybrano Argentyńczyka, aby wzmocnić południowoamerykański bastion katolicyzmu?

O Franciszku wiemy też, że raczej nie wygrałby castingu na główną rolę w najnowszym Jamesie Bondzie - i to wcale nie z racji słusznego już wieku. A jednak jakoś udało mu się wysforować na czoło wszystkich czerwonych i purpurowych hierarchów i zasiąść na piotrowym tronie. Jak tego dokonał bez bondowskiej charyzmy? Trudna sprawa.

A do tego wszystkiego pojawiły się w mediach te sensacyjne wątki o kolaboracji z organami represji, zdjęcia z Viledą, zaangażowanie w ciemne strony agenturalnych manewrów. Niby taki ten Franciszek dobry, a jednak umoczony po uszy. I kościół to teraz wszystko skrzętnie odkręca. Rzekomą współpracę przekuwa w działania patriotyczne i w działania ratujące niesłusznie skazanych.

Tyle, pi razy drzwi, wiedziałem przynajmniej ja, przed lekturą biografii. I wcale nie nurtowała mnie jakoś specjalnie chęć poznania, jak było naprawdę. Ot przypadkiem, a nawet z powodu jakiejś dziwnej fanaberii postanowiłem przeczytać. Dawno temu, z podobnie niejasnych powodów, sięgnąłem po biografię Hitlera. Jak nic, w tej dziedzinie wykazuję objawy typowe dla borderline!

Wróćmy jednak do argentyńskiego papieża, bo dzisiaj z dziwną łatwością popadam w dygresje. Powiem Wam, że Franciszek jest spoko! Albo jeszcze bardziej arbitralnie: Zaprawdę, powiadam Wam, Franciszek jest spoko! I to "spoko" winno być rozumiane szeroko! Nawet biorąc poprawkę na to, że autor Leszek Śliwa wszystkimi kończynami przepycha bohatera w stronę świętości, to i tak Jorge Bergoglio jawi się jako osoba poczciwa i zacna zarazem. I naprawdę wierzę, że jest tu, gdzie jest, wyłącznie dzięki swojej wrednej dobroci, swojej perfidnej otwartości, podstępnej gotowości na spotkanie z bliźnim, podłej skromności i tej nieludzkiej chęci niesienia pomocy ubogim. Ot taki Jezuita o franciszkańskim sercu! Bóg zapłać!

Myślę też sobie, że to straszne, że tak się dałem omamić biografii, na odwrocie której widnieją wszystkie czarno mafijne logotypy (wiara.pl, Gość Niedzielny, deon.pl...). Może lepiej się otrząsnąć z tego chwilowego zachwytu F1 i wrócić na właściwe tory, aby móc sobie dalej tak uroczo i beztrosko pokrytykować, popsioczyć i pobiadolić, gustownie ponarzekać, pysznie podrwić, szarmancko okraść z zasług i elegancko, z wrodzoną mądrością i stylem, z ciepłego fotela pozionąć malkontenckim jadem.

A może lepiej nie roztrząsać zanadto i miast tracić czas, przeznaczyć wdowią dychę na jakieś zapomniane hospicjum. Amen!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz