piątek, 14 marca 2014

Autentyk

Mama majaczyła coś o wymianie podłogi. Pomysł zupełnie chybiony, przynajmniej w moim odczuciu. Tłumaczyłem zaciekle, że nie ma to większego sensu, wszak obecna podłoga jest w całkiem dobrym stanie a ponadto pod deskami kryje się trup. Jaki znowu trup? Sam nie bardzo wiedziałem jaki, ale przecież gdzieś trup być musi i miałem głębokie przeświadczenie, że znajduje się on właśnie pod drewnianą powierzchnią podłogi. Ba, było to dla mnie zupełnie oczywiste.

Postanowiłem wyjść z psem na spacer. Nie  mogłem już słuchać dłużej o rzekomym nieznośnym skrzypieniu starej posadzki. Zjechałem windą i wyszedłem z bloku. Pies, jak to pies, hasał sobie radośnie a ja spacerowałem leniwie osiedlową alejką. Moją uwagę natychmiast przykuł jakiś wariat kręcący za pawilonem bączki fiatem 126P. W zasadzie obszar za pawilonem był tylko fragmentem jego trasy. Jeździł on jak oszalały także po okolicznych trawnikach. Odbiło mu na dobre? Cóż on tu wyczynia? Udałem się w jego stronę. Trzeba jednak przyznać, że jeździł on po ściśle określonej pętli: nawrotka za pawilonem, potem fragment prosto, potem przez krawężnik przeskakiwał na trawnik, sunął chwilę bokiem zahaczając o moją alejkę, a potem mknął z powrotem za pawilon. I tak 10 razy, a może 30, a może 100... a może już tak do końca świata. Mijany przechodzień, widząc moje wzburzenie, wyjaśnił mi, że jest to otwarty trening, gdyż właśnie tędy będzie przebiegać trasa jutrzejszego rajdu, który jest wielką atrakcją i szansą rozwoju dla naszego osiedla. Teraz już na kierowcę małego fiata nie patrzyłem jak na osiedlowego kretyna, patrzyłem na niego z uznaniem, a wręcz zacząłem postrzegać mistrzowską perfekcję w niebywałej powtarzalności tych jego wywijasów. I nawet zaoranego trawnika nie było mi szkoda.

Wróciłem do domu. Nim jednak wróciłem zaskoczyła mnie dziwaczna sytuacja w windzie. Otóż na dwurzędowej tablicy z przyciskami panowała sytuacja zupełnie niezwyczajna. W miejscu, w którym normalnie znajduje się przycisk z cyfrą 8, przycisku nie było. Została po nim okrągła niecka, którą wypełniała guma do żucia. Do gumy natomiast była przylepiona pionowo czerwona papryczka pepperoni. Przymocowana była tak, że uniemożliwiała przyciśnięcie jakiegokolwiek parzystego piętra. Symetryczna sytuacja panowała także w rzędzie nieparzystych przycisków. Wpatrywałem się w te dwie czerwone papryczki przysłaniające wszystkie przyciski, będąc zirytowany wandalizmem gówniarzerii a jednocześnie będąc pod wrażeniem ich kreatywności. Nienawidziłem ich i podziwiałem zarazem. Pełen tych ambiwalentnych uczuć próbowałem wcisnąć jednak ósemkę. Palec zapadał się pod świeżą papryką a potem jeszcze miękko grzązł w gumie do żucia. Obrzydlistwo. I do tego bez efektu. Winda stała. Poddałem się i ruszyłem po schodach. W okolicach piątego piętra jednak uznałem, że nie powinienem dać za wygraną. Postanowiłem ponowić próbę. Udało się. Znalezioną w kieszeni zapałką przebiłem się przez paprykę i gumę do żucia i trafiłem w punkt, który sprawił, że winda ruszyła i dowiozła mnie na moje piętro. Triumf ten nasycił mnie zaskakująco wielkim poczuciem dumy.

W domu zastałem mamę mocującą się z deskami podłogowymi. Jedną już prawie oderwała. Czyżby ten trup ją tak nurtował? Wziąłem dwie łyżki wulkanizacyjne i postanowiłem jej pomóc, opowiadając jednocześnie o szykowanym rajdzie i o przygodzie w windzie. Siostra nie mogła wyjść z podziwu, że pies cierpiący na artretyzm pokonał pięć pięter -  a ja nie mogłem uwierzyć, że pies ma jakikolwiek artretyzm.

Łyżki do wymiany opon świetnie nadają się do demontażu drewnianej podłogi. W pięć minut uporałem się z kilkoma dechami i zgodnie z moimi oczekiwaniami oczom naszym ukazał się ludzki szkielet. Jedyne co mnie zdziwiło, że szkielet ten, poza czaszką, był w stanie idealnym, bielusieńki jak ten z pracowni biologicznej ze szkoły średniej. Czaszki jednak nie miał wcale. W miejscu czaszki znajdowała się cylindryczna tkanka, coś na kształt zgniło żółtej cukinii - taka podłużna głowa. I ta głowa się ruszała. Wierciła na boki, jakby się rozglądała na lewo i prawo. W końcu skierowała się w moją stronę i dwukrotnie się wydłużyła. Przeraziłem się. Tego nie dało się już tłumaczyć szeroko rozumianymi ostatnimi podrygami. Cukinia swoją mazistą cielistością wrednie się na mnie gapiła. Mało tego, ten nagły wzrost trupiej łepetyny uczynił niemożliwym ponowne przybicie desek.

Wszyscy się ulotnili. Zostałem sam na sam ze znaleziskiem. Głowa ponownie wydłużyła się dwukrotnie i przypominała już giętkością i wielkością rurę wylotową łazienkowego piecyka gazowego. Kim jesteś? Czemu tak nienawistnie na mnie patrzysz? O co ci chodzi? - takie myśli krążyły mi po głowie (moja głowa nie rosła, przypuszczalnie dość szybko zmieniała jednak kolor w kierunku ekstremalnej bladości). Oddalałem się stopniowo, lecz o tyle ile się oddalałem o tyle głowa trupa się wydłużała. W końcu głowa czując mój strach i dezorientację wydała jakiś pomruk, jakiś dźwięk. Do uszu moich dobiegły dwa słowa: siekiera i śmierć. Wybiegłem i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Serce waliło mi jak oszalałe. Te dwa słowa przywołały obraz z przeszłości. Obraz, który już dawno wyparłem z pamięci. Obraz zabójstwa jakiego dokonałem w innym śnie.

Obudziłem się. Leżałem w łóżku z zamkniętymi oczami i starałem się sobie ów dawny zapomniany sen przypomnieć. Pamiętam go jak przez mgłę, ale kiedyś, dawno dawno temu, śniło mi się, że chyba zabiłem chłopaka. W zasadzie to go tylko chyba dobiłem. Chyba, bo tego pewien nie jestem. Leżał bezbronny, ledwo żywy, skulony na podłodze. A ja nad nim stałem z siekierą jak kat. Cały kontekst zajść w tamtym śnie był jednoznaczny i ja byłem tym dobrym a tamten był nikczemnikiem. Ktoś domagał się ode mnie finalnego, rozłupującego czaszkę machnięcia, a ja się wahałem. Miotały mną dylematy potężniejsze niż te, które dręczyły Raskolnikowa. I naprawdę nie pamiętam już czy przebudzenie przyszło na czas czy też z tamtego snu wyrwał mnie chrzęst czaszki, w której zatapia się ostrze siekiery. Zapewne to drugie skoro po latach powrócił w mych snach jego trup.
Nie zabijajmy! Nawet w snach!



2 komentarze:

  1. Lustro...
    Podczas brania prysznica zaparowało. Trzeba je przetrzeć mokrą ręką. Obraz początkowo zniekształcony, trochę jak w gabinecie śmiechu, nabiera ostrości. W nieco smutnych oczach naprzeciwko znajduje się odpowiedź, czy chłopak przeżył...
    Odpowiedź na pytanie, czy warto mu było podać rękę zamiast dobijać, ginie w dreszczu wywołanym przez wysychające na skórze krople wody...


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ręcznik...
      Podczas brania prysznica był zwyczajnie nieobecny. Wagarował zestresowany brakiem pracy domowej z higieny moralnej.... a może przeczuwał, że jest zbyt prostym płótnem dla tych powichrowanych scen... Leżał zwinięty w kłębek, w rogu, opłakiwał miniony już sen...

      Dobra już nie przedrzeźniam! Dość persyflażu.
      Dziękuję za piękny komentarz. Naprawdę piękny. Dziękuję.

      Usuń