piątek, 4 kwietnia 2014

Maile, komunikatory, potwory...

Lubię dostawać maile. Nie mają one magii listów pisanych odręcznie, nie mają być może nawet szans w starciu z pocztówką, ale nie zmienia to faktu, że maile lubię. Lubię zarówno pisać i wysyłać, jak i odbierać i czytać. Przyznaję się też bez bicia, że bardzo lubię czytać te, które sam napisałem i wysłałem. Czytam je czasem po kilka razy. I o ile czytanie ich przed wysłaniem można by jeszcze tłumaczyć chęcią poprawienia błędów, chęcią dopracowania, dopieszczenia formy i treści, o tyle ich lektura po wysłaniu służy już tylko delektowaniu się swoim własnym stylem i utwierdzeniu się w przekonaniu o własnym geniuszu literackim. Zresztą nie czarujmy się, z tym blogiem jest bardzo podobnie. Każdy post pompuje moje literackie ego, które nabrzmiałe już jest i tak niebotycznie!

A tymczasem, jakby w jakiejś telepatycznej jedności ze mną trwała, maila przesyła Nikola. Nikola operuje językiem konkretnym. Nie stosuje kiczowatych porównań ani, Paj Mej uchowaj, onomatopej korpuskularno falowych. Prosty przekaz do prostego człowieka. W mailu Nikoli mowa jest o farmakologicznych możliwościach podrasowania swojego męskiego ego, tego zupełnie nieliterackiego. Podrasowanie to może złe słowo. Wszak Nikosia wspomina o aż 35-procentowym wzroście gabarytów, a to już nie tuning, to już przejście w zupełnie nowy, lepszy wymiar. Klikam "spam". Mail przepada. Chyba podświadomie odrobinę liczyłem na pikantne onomatopeje albo jakiś potrójnie rolowany paralelizm składniowy czy może na leśmianizmy z serem i bitą śmietaną. To już nie ta Nikola co kiedyś, w jej kuchni nastała era surowego mięcha.

Czytanie maili jest trochę takim osobistym spotkaniem z autorem, tyle, że bez spotkania, a czasem i bez autora. No chyba, że tak jak ja, czyta się maile własne, wtedy jest to naprawdę przeżycie kompletne. Gdzieś zasłyszałem, że tak namiętne czytanie samego siebie niechybnie musi prowadzić do obłędu. I myślę sobie, że to dobrze, niech prowadzi. Obłęd wszak jest oczywistym symptomem geniuszu!

Ale ja zupełnie nie o tym chciałem pisać. Otóż, w dobie komunikatorów wszelakich, maile straciły trochę na swojej popularności. Po maila sięgamy na ogół, gdy chcemy przekazać treść obszerniejszą niż "ou faken, ale upał, a co u ciebie ziomuś?" - czyli niezwykle rzadko. I to mnie trochę boli. Komunikatory rządzą, zbliżają nas, skracają dystans, stanowią bezpośredni most między półanalfabetami po obu stronach językowej doliny. Jak najmniejszą ilością liter i słów trzeba przekazać treść, wszak nośność wspomnianego mostu jest ograniczona. Ten odczuwalny brak formy jest jednak niepokojący, a może nie jest niepokojący, on po prostu mi się nie podoba.

Potwór skondensowanej treści pożarł bezbronną formę. I tylko my, wielcy emailów pisarze, możemy świat uratować i natrzeć na żarłocznego potwora naszymi ostrymi, ciętymi piórami. Wydobyć formę z gadzich trzewi, otrzepać ją z żołądkowych treści, oczyścić i osuszyć, by znowu się nią delektować.  I jak Bóg da to i Nikola przejdzie na naszą stronę czyniąc naszą misję, tak gdzieś na oko o trzydzieści pięć procent łatwiejszą! Piszmy kwieciście, kiczowato, z poronionymi wstawkami, z kurtuazyjnym dyrdymoleniem, przede wszystkim piszmy kolorowo! Nie dajmy się pożreć!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz